Śmierć czai się za każdym drzewem (41)
Nie wiadomo jakim sposobem, zyskałam tajemniczego
wielbiciela, który zaczął przysyłać mi kwiaty. W każdy poniedziałek piękny
bukiet kwiatów czekał na mnie w pracy z bilecikiem „ Aby tydzień był równie piękny”. Dostałam już
takie trzy. Mój kierownik był w euforii. Eksponował bukiety, wąchał je
ostentacyjnie, informował o tajemniczym wielbicielu każdego, kto przychodził do
biblioteki. Baśka próbowała wyśledzić, kto przysyła mi kwiaty, używając swojego
uroku osobistego, ale albo go przeceniła, albo ktoś w kwiaciarni pozostał na
niego nieczuły. W każdy poniedziałek wpadała do mnie, żeby sprawdzić czy kwiaty
przyszły. Mama chwaliła się sąsiadkom, że niby to mam takie niesamowite
powodzenie u płci przeciwnej, ale wcale mi nie zależy, żeby wychodzić za mąż i
przestać realizować swoje zawodowe ambicje, dlatego też cały czas pozostaję
kobietą niezależną. Ha! Naraziła się tym samym na sąsiedzkie knowania, bo kto
normalny rezygnuje z rodzinnego szczęścia tylko po to, by całymi dniami
siedzieć między zakurzonymi półkami z zapomnianymi tomiszczami ksiąg? Doszły
mnie nawet wieści, przyniesione przez rozchichotaną Baśkę, że co niektórzy
zaczęli się zastanawiać, czy aby moja orientacja seksualna jest zgodna z
chrześcijańskimi wartościami. Niedługo się ta moja koleżanka pośmiała z tych spekulacji,
gdyż ktoś całkiem słusznie zauważył, że poczta kwiatowa zaczęła parkować pod
biblioteką miejską wraz z powrotem Baśki, a gdyby jeszcze wziąć pod uwagę, że
to właśnie ona pogoniła swojego męża…, wszystko w sąsiedzkiej opinii zaczęło
się nagle układać w spójną całość.
Ziutek skręcał się ze śmiechu, patrząc na nas, gdy przy
winie próbowałyśmy dociec, która to z sąsiadek wpadła na taki pomysł i w jaki
sposób można by było się na babie zemścić. Mama siedziała tylko cichutko,
patrzyła na nas spod byka wyraźnie zmartwiona. W końcu Ziutek ulitował się nad
naszą rodzicielką i stwierdził:
– Mamo, przestań się zamartwiać, Majka nie jest lesbijką.
Baśka też nie. Przestań wysłuchiwać tych wszystkich bzdur, bo nam wszystkim
uprzykrzasz życie.
– No, ale jakby na to tak z boku spojrzeć…, to może i coś w
tym jest na rzeczy?
– Na jakiej rzeczy? Że co? – Baśka zdenerwowała się nie na
żarty. – Pani też? No niech mnie pani nie denerwuje, jak Boga kocham! Pani
myśli, że ja Majce kwiaty posyłam pocztą kwiatową? No to są już jaja!
Siedziałam osowiała, nie chcąc brać udziału w tej jałowej
dyskusji. Skoro moja rodzona matka zaczynała rozważać tego typu możliwości, to
co myśleć o obcych? A niech myślą, co chcą. Pierdolę to całe towarzystwo. Czas
się uodpornić na głupotę innych, jeśli ich z tej głupoty wyleczyć się nie da.
Któregoś razu do biblioteki przyszedł pan Hubert, jak zwykle
wymuskany, liźnięty słońcem mimo zimowego mrozu i pachnący jakąś markową wodą
po goleniu. Pożartował z moim kierownikiem, wybrał kilka książek i podszedł do
mnie.
– Witam, pani Maju, tak się cieszę, że wróciła pani do pracy
– zagadnął całkiem sympatycznie i bez zadęcia.
– Też się cieszę, bo już się bałam…– zawiesiłam głos. –
Myślałam, że mnie po prostu zwolnią i nie znajdę innej pracy. Że zostanę bez
środków do życia.
– Pani Maju, w Polsce jest wiele bibliotek, wcale nie musi
pani tkwić w tym naszym grajdołku. Czasami wystarczy tylko się odważyć –
uśmiechnął się ciepło. – Ja cały czas mam wyrzuty sumienia. Przecież wiem, że
to moja Zofia, świeć Panie nad jej duszą, rozpętała tę burzę wokół pani. I to
właściwie nie wiadomo dlaczego.
– E, po co do tego wracać? Ważne, że jakoś to przetrwałam.
Już miał wychodzić, gdy nagle się zawahał, jakby sobie o
czymś przypomniał.
– Pani Maju, ja nie chciałbym się narzucać, ale… może dałaby
się pani zaprosić na kawę? Wie pani, muszę z kimś porozmawiać, a sama pani wie,
że z sąsiadami się nie da. Zresztą, od śmierci żony dotknął mnie ostracyzm
towarzyski… Raptownie okazało się, że jestem winny wszystkim plagom egipskim.
Zresztą, po co to pani mówię? Sama pani wie, co w tej chwili przechodzę. Proszę,
może wypije pani ze mną kawę?
– Panie Hubercie – myślałam w panice, jak się wykręcić od
tego zaproszenia, by nie sprawić mu niepotrzebnie przykrości – pan wie, że
jeżeli ludzie zobaczą nas razem, to znowu się zacznie? Proszę się nie gniewać,
ale ja naprawdę się boję.
– Tylko to jest dla pani problemem? – zapytał, uśmiechając
się szeroko.
– No oczywiście, a cóż innego?
– Fantastycznie – ucieszył się. – Przyjadę po panią o
dwudziestej. Jest ciemno, nikt nie zauważy. Znam fantastyczną knajpkę w W.
Myślę, że czterdzieści kilometrów to właściwa odległość na to, by ustrzec się
przed złym okiem sąsiadów. Zabrał swoje książki i wyszedł, a ja po raz setny
stwierdziłam, żem głupia jest i do forteli żadnych głowy nie mam, więc nie
powinnam się za nie zabierać, bo nawet dziecko mnie ogra. Niestety.
Komentarze
Prześlij komentarz