Śmierć czai się za każdym drzewem (67)
Dopiero gdy podeszłam bliżej, zauważyłam, że auto jest
zaparkowane tak, by nie było go widać z drogi. Stało zaraz przy zbitych z
masywnych desek drzwiach. Nie miałam wątpliwości, ten, kto nim przyjechał,
uwięził mnie i Huberta w piwnicy tego opuszczonego budynku, a teraz powrócił,
by dokończyć dzieła zniszczenia. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, jak ten
ktoś zareaguje lub zareagował, widząc, że w piwnicy pozostał tylko Hubert.
Najprawdopodobniej porywacz jeszcze nie zauważył mojej nieobecności,
ostatecznie, gdyby tak się stało, powinien już stamtąd wiać, przypuszczając, że
za chwilę będzie tu policja. A skoro jeszcze nie zauważył, że mnie nie ma, to…,
przypuszczalnie zajął się Hubertem, mnie zostawiając na koniec. Podkradłam się
do piwnicznego okienka, którym nie tak dawno wydostałam się z pułapki. Podczołgałam
się przy ścianie i ostrożnie zajrzałam do środka, próbując przeniknąć wzrokiem
panujący w środku mrok, ale niczego nie dostrzegłam ani nie usłyszałam. Leżałam
z twarzą przy ziemi bez pomysłu na dalsze postępowanie. Panująca w piwnicy ciemność
i towarzysząca jej cisza obudziły we mnie przez krótką chwilę nadzieję, że
parkujący przed budynkiem samochód nie miał nic wspólnego z tym, co przydarzyło
mi się kilka godzin wcześniej, więc postanowiłam sprawdzić, co się dzieje z
Hubertem.
– Hubert – syknęłam w okienko – słyszysz mnie? Hubert? – nikt
nie odpowiadał, więc po raz któryś już w ciągu kilkunastu ostatnich godzin
mojego życia zaczęłam się bać, czując ciarki przechodzące po moich plecach.
– Hubert, jesteś tam? Hubert! – nie rezygnowałam. – Hubert!
– niemal krzyknęłam, mając przed oczami obraz martwego Huberta, było nie było,
mojego narzeczonego. O żesz kurwa mać!, zdenerwowałam się. Nie ma to jak mieć
zezowate szczęście. Ledwo się rzeczowy chłop trafił, a już go ktoś jakaś
łachudra ukatrupiła i to w dodatku przed ślubem, nie pozostawiając mi żadnej
szansy na zmianę nazwiska, chociaż rezygnacja z mojego na rzecz Kuferkowego do
tej pory nie wydawała mi się atrakcyjną.
– Hubert? – zapytałam więc głośniej, przeklinając w duchu, że
nie mam przy sobie choćby najmniejszej zapałki, którą mogłabym nawet na kilka
sekund rozświetlić mroki piwnicy. – Hubert, co z tobą? Żyjesz?
– Żyje, żyje, czeka na ciebie – usłyszałam nad sobą głos,
który zmroził mi krew w żyłach, więc niezdarnie podniosłam głowę. Ni to ze
strachem, ni to zdziwieniem zauważyłam, że ktoś nade mną stoi. Szybka decyzja,
by błyskawicznie poderwać się na nogi, odepchnąć dziada albo kopnąć go w
słabiznę i zwiać gdzie pieprz rośnie, spełzła na niczym, bo przy pierwszej
próbie powrotu do pionu poczułam silne walnięcie w kark i padłam jak długa. Nie
miałam sił, by walczyć, gdy poczułam, że silne ręce chwytają mnie za nadgarstki
i ciągną po ziemi w kierunku drzwi, które teraz stały otworem. Po chwili już
sturlałam się po schodach na dół piwnicy, z której nie tak dawno udało mi się
uciec. Na stoliku, niewidocznym przez okienko, bo skrytym za regałem, palił
się, kopcąc, znicz. Mimo zamroczenia skojarzył mi się od razu z ostatnim
pożegnaniem i struchlałam. Obmacałam zdarte i obolałe łokcie i kolana. Nie
miałam czasu na użalanie się nad sobą, musiałam znaleźć Huberta.
– Hubert – załkałam, widząc, że leżał za regałem między
skrzynkami z narzędziami. Jego ręce znowu były okręcone taśmą. – Hubert?
Żyjesz? – podczołgałam się do niego i ujęłam jego twarz w dłonie. Uniósł powieki,
patrzył na mnie przez chwilę, jakby dawał sobie czas na rozpoznanie mnie.
– Maja – wyszeptał – wróciłaś po mnie. Nie powinnaś. Nie
powinnaś wracać. Przepraszam. – Jego głowa opadła mi na kolana. Byłam
przekonana, że właśnie umarł, a ja zostałam sam na sam z psychopatą, który nie
wiedzieć czemu, uparł się, by nas oboje ukatrupić. I co my mu oboje zrobiliśmy?
Za co to wszystko? Może i odzywałam się czasami głupio do sąsiadek matki, ale
nigdy nikomu nie wyrządziłam krzywdy, a Hubert? Co on komu zrobił? Zawsze był
kulturalny, życzliwy, wręcz szarmancki. Więc za co to wszystko? Łzy płynęły mi
po twarzy obfitym strumieniem. Kołysałam głowę Huberta, gładząc jego posklejane
i wilgotne jeszcze od krwi włosy, gdy na ścianie oświetlanej kopcącym zniczem
zamajaczył zniekształcony cień.
Komentarze
Prześlij komentarz