Końca świata nie będzie (3)
Siedziała sama otulona nocą,
rozświetloną jedynie lampką. Marta spała za drzwiami, w swoim pokoju. Lilka
starała się jej nie zbudzić. Niech dziewczyna sobie pośpi, wróciła po
dwunastogodzinnej zmianie, sen jej dobrze zrobi. Otworzyła szafkę w
meblościance, wyjmując z niej segregator, nieopisany, taki zwyczajny, choć
zawierał tajemnicę niewyjaśnioną przez nią od tylu lat. Drżały jej ręce, gdy
wyjmowała niepozorną szarą kopertę. Specjalnie wybrała właśnie taką, szarą,
nieciekawą, żeby przypadkiem nie wpadła w ręce Marty. Ona nie powinna czytać
zawartości tych listów wyjętych z koperty, przynajmniej jeszcze nie teraz.
Lilka sama musiała oswoić się z ich treścią, ze świadectwem tego, co stało się
przed laty; z historią niedającą jej spokojnie spać, choć starała się o niej
nie myśleć, zapomnieć, wyrzucić z pamięci. I gdy już jej się wydawało, że
poukładała pewne sprawy, że uporała się z tym, co ciężkim kamieniem leżało od
osiemnastu lat na jej mizernych ramionach, historia powróciła jak bumerang,
sama ją odnalazła pośród starych, zakurzonych książek, które zamierzała oddać
bibliotece, uprzątając tym samym nikomu niepotrzebne już rzeczy. Rozłożyła na
stoliku jeden z listów, ten z najstarszą datą, chowając go w segregatorze na
wypadek, gdyby Marta niespodziewanie się obudziła, chcąc iść do toalety. Widok
ciotki pochylonej nad segregatorem nie wzbudziłby w niej żadnych podejrzeń, bo
był czymś zupełnie normalnym. Szare okładki skrywały blankiety opłat, listę
rzeczy do naprawienia, gwarancje zakupionego sprzętu AGD…
G., 01 maja 1997
r.
Mój kochany Marku!
Dziękuję, że do mnie napisałeś i to w czasach, gdy sztuka
epistolarna ulega zapomnieniu. Cieszę się, że wiesz, iż nie wypada zakończyć
ośmioletniej znajomości, ośmioletniego małżeństwa, wysyłając SMS. Muszę
przyznać, że właściwie dobrze się stało, chociaż jeszcze teraz, gdy piszę, boli
i mam świadomość, że boleć będzie jeszcze przez jakiś czas; że będę sobie
wyrzucać, że to przeze mnie; że gdybym nie zaczęła tej idiotycznej dyskusji, to
byłoby jak dotychczas; że przecież wcale nie musiałam… Ale gdy przychodzi na
mnie chwila otrzeźwienia, zdaję sobie sprawę, że zachowanie dotychczasowego status
quo byłoby bardziej męczące niż myśl, że swoim nieprzemyślanym (?) wyskokiem
zaprzepaściłam to, co budowałam przez ostatnie osiem lat. Czy mogłam udawać, że
nie widzę tego, co się dzieje? Ty pewnie powiedziałbyś, że mogłam, że
niepotrzebnie kruszyłam kopię o to, co – jak już wiem – działo się od dłuższego
czasu, więc sama sprowokowałam Twoje odejście, ale to nie jest takie łatwe.
Jest trochę prawdy w tym, co mi zarzucasz: istotnie, podejrzewałam Cię o skoki w
bok, byłam nawet skłonna je przez jakiś czas tolerować, sądząc, że gdy uporamy
się z moim problemem, wrócisz do mnie i będzie jak dawniej. Czy miałam prawo
mieć na to nadzieję? Ja twierdzę, że miałam. Ostatecznie, gdyby Ci było ze mną
źle, odszedłbyś już dawno, przed chorobą, ale trwałeś przy mnie, więc i ja
starałam się zrozumieć Twoje potrzeby, pocieszając samą siebie ich czysto
fizyczną stroną. Zresztą, nie mogłam zmuszać Cię do życia w celibacie, nie
mogłam żądać, byś zrezygnował z seksu, skoro nie mogłam Ci dać tego, czego
pragnąłeś, co Ci się po prostu – jak myślałam – należało. Domyślałam się obecności
innej kobiety w Twoim życiu, ale nie chciałam o niej wiedzieć, a Twoja
dyskrecja i Twoja opiekuńczość co jakiś czas utwierdzały mnie jednak w
przekonaniu, że moje podejrzenia to tylko wytwór własnej wyobraźni. Może i
powinnam była zmuszać Cię do uczestniczenia w moim cierpieniu, ale nie miałam
siły na bunt i awantury, a także bałam się, że stres przyspieszy tylko to, co według
wielu, było nieuniknione. A ja chciałam jak najdłużej być z Wami, patrzeć na
Martusię, uczestniczyć w jej życiu, rozmawiać z Tobą wieczorami i wtulać się w Ciebie w nocy, upajając się Twoim ciepłem i zapachem Twego ciała. Twoja miłość,
której jeszcze do niedawna byłam pewna, dawała mi wtedy siłę do walki. Czy po
tym, o czym teraz piszę, możesz mieć jeszcze pretensje, że najpierw, według
Ciebie, udawałam ślepą i głuchą, by potem zacząć się czepiać? Ja nie udawałam!
Ja wierzyłam, chciałam wierzyć i miałam nadzieję.
Komentarze
Prześlij komentarz