Końca świata nie będzie (1)
Siedziały we trzy w piątkowy
wieczór. Taki już miały zwyczaj, w każdy piątek jedna z nich zapraszała
pozostałe do siebie, by aktywować tryb weekendowy i dać sobie przyzwolenie na
sobotnie wylegiwanie się do dziewiątej i słodkie nicnierobienie aż do
jedenastej w południe, kiedy to trzeba było zwlec się z pościeli, by
przygotować obiad dla pochrząkującej już od dziesiątej rano rodziny,
niezadowolonej, że oto ta wyrodna matka i córka, zamiast pędzić od rana do
kuchni w celu naobierania kartofli i tłuczenia schabowych, leży teraz
bezczynnie i śpi, mimo dobiegających zza drzwi hałasów produkowanych w
bezsilnej złości przez domowników. Dziwnym zbiegiem okoliczności czy też może
celowym zrządzeniem niebios w tym babskim trójkącie, związanym wyłącznie
przyjaźnią, brakowało mężczyzn. Jedna rozwódka i dwie stare panny tworzyły coś
w rodzaju klubu samotnych, aczkolwiek wcale niezgorzkniałych, wręcz przeciwnie,
zadowolonych ze swego życia klubu nieco zdezelowanych, nieustannie
pozostających w pretensjach do zabawy i romansów serc. Właśnie oglądały profil
byłego męża, który chwalił się biegłą znajomością trzech języków obcych, w tym
języka rosyjskiego, przez nieznajomość którego nie został dopuszczony do
matury, zdawał ją bowiem w czasach przyjaźni polsko-rosyjskiej.
– No może się nauczył? –
zasugerowała Magda, kobieta wierząca w to, że każdy człowiek, nawet mężczyzna,
potrafi się w końcu zmienić na lepsze, trzeba tylko na tę zmianę odpowiednio
długo poczekać.
– Kiedy? Gdy grał na weselach?
Polskich i wiejskich? Z tego co wiem, ostatni raz miał do czynienia z
Rosjanami, jak chciał im sprzedać zdezelowane auto, które sam kupił w
Niemczech. Jakby znał rosyjski, to by się jakoś wybronił, dogadał czy coś, i
nie chodziłby z obitą gębą i ręką na temblaku przez następne dwa miesiące –
była żona bezlitośnie odrzucała kolejne argumenty.
– A francuski? – zaciekawiła się
Lilka. – Pracował we Francji, sama mówiłaś, może coś tam łyknął?
– Pracował, a jakże – Iwona
przytaknęła, potakując głową. – Nie wiem, co on tam łykał, ale wywalili go z
tej winnicy, bo coś tam źle poprzycinał, już po kilku tygodniach. Potem
wyjeżdżał jeszcze ze dwa razy, ale jak się na końcu wydało, nie do Francji,
tylko na Pomorze, gdzie mieszkała jakaś babka, którą wywalili razem z nim. Pod
Szczecinem francuskiego nie używają, przynajmniej w mowie…– zawiesiła znacząco
głos. – Przestał jeździć, gdy się okazało, że babka takich jak on przyjmuje na
godziny, a że on pracował dorywczo, forsy nie miał, a ja kieszonkowego dać nie
chciałam, i ujawniła się konieczność leczenia po tej jego… francuszczyźnie…
Próbował mi wmówić, że w tej Francji używali wspólnych toalet, a że łajdaków
nie brakowało, to to łajdactwo przeniosło się i na niego, a potem na mnie…
– To w winnicy się coś przycina? –
wątpiła Magda, podejrzewając przyjaciółkę o złośliwość w ocenie byłego już
małżonka.
– A mnie skąd to wiedzieć? –
zdenerwowała się Iwona. – Ja tam nie jeździłam. Radzia spytaj. Przecież masz z
nim kontakt.
– Trzeba! Winorośla się przycina,
znaczy się – krzewy, i to w odpowiedni sposób. Wiem, bo koleżanki na studiach
jeździły do winnicy. Mnie, wredne małpy, nigdy zabrać ze sobą nie chciały – Lilka
posmutniała nad swoim losem, pociągając potężny łyk czerwonego wina.
– Jaki ja mam kontakt z twoim
Radziem? – oburzyła się Magda. – Coś się tak czepiła? Ty się ciesz, że on mnie
na tym czacie zaczepił i mogłam ci informacje przekazać. Też mi kontakt.
–
Ale przyznajcie, jaki skurwiel z tego Radzia, no! Nic się nie zmienił!
Nowa żona, małe dziecko, a ten na czacie siedzi i babki rwie jak ulęgałki –
Iwona miała satysfakcję, gdyż potwierdziły się jej wszystkie zarzuty wobec
byłego męża, nieroba, nieudacznika i osiedlowego Casanovy, od którego po wielu
trudach zdołała się uwolnić, spłacając jego długi.
Komentarze
Prześlij komentarz