Śmierć czai się za każdym drzewem (57)

Gdy Baśka zaprosiła mnie do siebie, ucieszyłam się, bo od kilku tygodni nasze kontakty ograniczały się do sporadycznych spotkań. Baśka zajmowała się uruchamianiem własnego interesu, wymyśliła sobie, że zajmie się medycyną naturalną, otworzy sklep i będzie sprzedawać specyfiki upiększające i inne pierdoły. Jeśli chodzi o nią, to był to niewątpliwie dobry pomysł, bo na ziołach i kosmetykach to ona znała się bardzo dobrze, ale to zaangażowanie w pracę sprawiło, że czasu miała bardzo mało albo i wcale. Rozwód z Jackiem był w toku, oboje poszli na ugodę, a że Baśka dysponowała niepodważalnym materiałem dowodowym (do tej pory nie zdradziła jakim), wiedziała, że nie tylko przypadnie jej dom, ale i część oszczędności, dzięki którym przeżyje najcięższy okres zanim ten jej biznes zacznie przynosić dochody. Na wszelki wypadek wbiłam się w dżinsy, choć dresowe spodnie kusiły jak nigdy, a dżinsy nieco wpijały się tu i ówdzie, dając mi tym samym do zrozumienia, że przybyły mi znowu ze dwa kilogramy. Ziutek podwiózł mnie do niej, bo jakoś tak nawet nie przyszło mi do głowy, by prosić o to Huberta. Zresztą podejrzewałam, że gdybym poprosiła, Hubert zaraz zacząłby kombinować, żeby wprosić się na tę imprezę. Po tych naszych „zaręczynach” zrobił się w dwójnasób upierdliwy i gdyby mógł, nie odstępowałby mnie na krok, a to z kolei wkurzało mnie, wkurzało mamę, doprowadzało do szewskiej pasji Baśkę, a Ziutek każdorazowo zaśmiewał się do łez. I tym razem wiedziony którymś tam zmysłem Hubert zadzwonił na komórkę i usłyszawszy, że nie ma mnie w domu, zaczął mi robić wyrzuty, ale szybko przerwałam ten słowotok, kończąc połączenie i wyciszając telefon. Dzwonił sobie potem do woli. Sytuacja zaczynała mnie coraz bardziej wkurwiać, nawet już nie mogłam patrzeć na ten piękny pierścionek, który teraz był raczej symbolem zniewolenia niż zapowiedzią innej, lepszej przyszłości.
– Zaraz tu będzie Hugo – poinformowała Baśka, a ja odetchnęła z ulgą, spoglądając na moje spodnie. Może i trochę ciasnawe były, ale lepiej że trochę piły zamiast zwisać swobodnie ku piętom.
– A po jakiego grzyba? – zapytałam grzecznie z czystej ciekawości, bo tym razem nie podejrzewałam, by Baśka ponownie chciała mnie wkręcić w tę znajomość.
– Rzeczy swoje tu ma jeszcze. I Jacek. Weźmie swoje i przy okazji jego.
– Jacek sam po swoje rzeczy nie przyjedzie?
– Nie przyjedzie, bo zabroniłam! Nie życzę sobie tej gnidy tutaj widzieć.
– A Hugona sobie życzysz? Poniekąd też gnida.
– Poniekąd też – przyznała łaskawie. – Ale Jacek przyrzekał, że w zdrowiu i chorobie oraz do śmierci, a Hugo w tej kwestii nawet słówkiem nie pisnął, więc mogę mu darować. Poza tym ktoś te klamoty musi stąd zabrać, więc lepiej niech to Hugo będzie.
– Co racja, to racja – stwierdziłam, próbując wina, gdy rozdzwonił się telefon Baśki.
– Pewnie Hugo – poinformowała mnie – wyrzuciłam numer jego i Jacka i teraz nie wiem, kto dzwoni. Przez chwilę słuchała spokojnie, jednak już po minucie jej policzki zabarwiły się na pomidorowo.
– Po co pan pyta, przecież pan wie. Rozmawiał pan z nią pół godziny temu.– Spojrzała na mnie znacząco, a mnie zrobiło się niedobrze.
– A po co ma ciągle odbierać pańskie telefony? Przecież na imprezę przyszła. Wina się chcemy napić. To co? Zamiast wino pić, to ona będzie z panem przez telefon ględzić? – Wyjęłam swoją komórkę i zaczęłam klikać, by napisać w SMS-ie, co mi w tym momencie w duszy grało. Pomyślałam, że jeśli napiszę „odpierdol się wreszcie”, to mój „narzeczony” niewątpliwie zrozumie to jednoznacznie i zażąda zwrotu pierścionka, który właśnie w tej chwili zalśnił tak jakoś wyjątkowo, że rozstać się z nim bym na pewno nie mogła.
– To babska impreza. Gdybym chciała zaprosić na nią mężczyzn, to bym zaprosiła, a skoro ich nie ma, to znaczy, że dzisiaj nie są na niej mile widziani – kontynuowała niezrażona Baśka, kręcąc palcem kółka na wysokości skroni, co jednoznacznie obrazowało stan umysłowy jej rozmówcy.– Majka dzisiaj nocuje u mnie, nie musi mieć kierowcy, a gdy będzie go potrzebować, to zamówimy taksówkę.
– A może by napisać „spierdalaj dziś wieczorem”?, myślałam gorączkowo na treścią SMS-a i każdy następny pomysł był coraz głupszy od pierwszego.
Baśka odłożyła słuchawkę i dolała nam wina.
– Ci powiem – pokręciła z podziwem głową – że ty to masz szczególne szczęście to przyciągania świrów. Facetowi kompletnie odbiło i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby warował gdzieś tu pod domem. Po ślubie będziesz łazisz z elektroniczną bransoletką na nodze. Zobaczysz – pogroziła mi palcem, a ja stwierdziłam, że to już nie są żarty, tylko prawda. Dzwonek do drzwi poderwał nas obie. Zastanawiałyśmy się obie czy to czasami nie Hubert i co zrobimy, gdyby to jednak był on. Wreszcie Baśka otworzyła. Na progu stał Hugo w butelką wina w ręce. Ucieszyłam się, bo na czym jak na czym, ale na winie to on się znał.


Komentarze

Popularne posty