Śmierć czai się za każdym drzewem (9)
Wyruszyłyśmy o umówionej godzinie, oczywiście moją skodą,
bo Baśka bała się jechać swoim wypasionym wozem. Ostatecznie na moje autko nikt
się nie mógł połaszczyć, a jeśli już to ktoś zrobi, to nie będzie to dla mnie
aż tak bolesne, jak tłumaczyła i daremnie argumentowałam, że ewentualna kradzież
mojego autka byłaby dla mnie równie bolesna, a kto wie czy nie bardziej, bo
przecież mnie na nowe nie stać, a ją na pewno tak. Początkowo nie rozmawiałyśmy
za wiele. Po pierwsze, wściekła byłam i obrażona za brak szacunku dla moich
czterech kółek, a po drugie, udzieliła nam się niesamowita atmosfera
towarzysząca ostatnim wypadkom, więc nasłuchiwałyśmy każdego szelestu. Po
jakimś czasie panujące w lesie spokój i cisza ukoiły nasze stargane nerwy i
rozproszyły obawy. Baśka zaczęła się denerwować, że nie znajdujemy tylu
grzybów, ile znaleźć chciała i że Jacek będzie rozczarowany, a tak chciał
spróbować borowików w occie. Nie mówiąc już o Hugonie, który się nastawił na
prawdziwie polskie specjały. Biedaczek.
Szlag mnie trafiał na te jej utyskiwania. Co się z nią
stało, do diaska? Zaczęła mieć nawet do mnie pretensje, ze specjalnie ja
prowadzę w miejsca, w których nic nie rośnie. Tego już dla mnie było za dużo.
– Co ty sobie myślisz, do
cholery? Mam ci te grzyby spod ziemi wykopać? Tak to się trufli podobno
szuka i nie ludzie to robią, tylko świnie. Myślisz, że je specjalnie przed tobą
pochowałam? Tobie już kompletnie odbiło.
– Nie zdziwiłabym się – syknęła – znając twoją niechęć do
mojego męża. Za co ty go tak nie lubisz, co? A on ci nawet kawalera spatrzył. A
ty? Żadnej wdzięczności.
Na moment mnie zatkało. O co babie chodziło? Zamiast mi
być wdzięczną, że byłam szczera i nie wpadając razem z nią w euforię, uczciwie
i prosto z mostu wyjawiłam, że nie lubię tego jej chłopka-roztropka, to ona się
jeszcze czepia? A co niby miałam zrobić? Zmuszać się do polubienia go? Za ten
jego protekcjonalny ton? Za te idiotyczne żarciki? Miałam udawać? I za co to
niby miałabym być mu wdzięczna? Czy ja go prosiłam, żeby mnie przedstawiał temu
całemu Hugonowi? Po diabła to zrobił? Chyba tylko po to, żeby mnie ośmieszyć.
– O co ci chodzi? Odbiło ci? – zaczęłam całkiem spokojnie,
rozglądając się wokół, bo i sceneria nie nastrajała do nadwerężania strun
głosowych.
– Może i odbiło – warknęła w moją stronę równie cicho. –
Jesteś cholerną egoistką. Zawsze taka byłaś. Pewnie dlatego wciąż jesteś sama.
– Ty – pogroziłam jej palcem, spoglądając nieufnie w
stronę gęstych krzaków – słuchaj, jeżeli ja nie mogę być z tobą szczera, to
lepiej wracajmy do domu. Przestaniemy utrzymywać kontakty i nie będziesz
musiała się gnębić tym, że nie lubię twojego Jacunia, rozumiesz? I jeszcze ci
powiem, że to jest głupie, że stoimy w środku kniei, a ty sobie akurat teraz
przypominasz o małżeńskiej lojalności. Co to ciebie w ogóle obchodzi czy ja go
lubię, czy nie? Jeszcze tylko tego brakowało, żebyś mu powiedziała, że go nie
lubię. Po jakiego grzyba ma to wiedzieć?
Przez chwilę szła obok mnie w milczeniu, jakby
zastanawiała się nad odpowiedzią. Już się nastawiłam na wyrzuty, gdy raptem
przystanęła, zbliżając swoją twarz ku mojej.
– A dajcie wy mi wszyscy święty spokój! – wysyczała mi do
ucha. – Najpierw ten cholerny Hugo rządzi się w moim domu jak szara gęś, że
właściwie to nie wiem, czy to w dalszym ciągu mój dom. Ostatecznie nie
dołożyłam do niego ani złotówki, więc może nie mój. Muszę mu ciągle usługiwać i
przymilać się jak pensjonarka, bo Jacek w niego wpatrzony jak sroka w gnat. Nie
przeszkadza mu nawet, gdy ten jego przyjaciel robi jakieś „żartobliwe” uwagi
pod moim adresem. A to obrus nie taki, a to bułeczki za małe, chleb za biały,
zupa wcale niesłona. We mnie się wszystko gotuje, a mój mąż zamiast walnąć
pięścią w stół i powiedzieć do niego: „Odpierdol się od zupy, jedz albo nie”,
zaśmiewa się do rozpuku, bo Hugo ma takie genialne poczucie humoru. Potem zaczynają gadać ze sobą po angielsku, żebym
nie zrozumiała ani słowa. Jak byś się czuła na moim miejscu? Nie wiem, o co w
tym wszystkim chodzi. Teraz ty! Też jesteś okropna. Myślisz tylko o sobie. Ja,
mnie, ze mną… Myślisz, że on głupi jest? Że on nie wie, że go nie znosisz? On
ciebie też nie znosi. Muszę się wykłócać, ile razy chcę się z tobą spotkać. I
co, dobrze ci z tym? Jak się teraz czujesz? Dobrze?
Zastanowiłam się tylko przez sekundę, moje samopoczucie
nie uległo pogorszeniu.
– A w nosie go mam! – krzyknęłam, zapominając, że powinnam
jednak nie rozdzierać kalafity wśród tej zielonej gęstwiny. – A ty głupia
jesteś. Po co przyjmujesz obcego faceta w swoim domu, jeżeli ci to przeszkadza?
I co to znaczy, że dom nie twój, bo nie dołożyłaś ani złotówki? Jacek wiedział,
że nie masz z czego dołożyć, kupił dom dla was, nie dla siebie, dla was, więc
dlaczego teraz czujesz się w nim jak ktoś obcy? Co się z tobą dzieje? Nigdy
dotąd nie pozwalałaś sobie w kaszę dmuchać. Zacznij się uczyć angielskiego. Masz
łeb do języków, nie to co ja. Nie wierzę, że zaczęłaś komukolwiek jeść z reki,
nawet mężowi. Pogoń Hugona, ile on już u was siedzi? Miesiąc? Dlaczego się tak
poświęcasz, jeśli jest ci z tym źle?
– Bo muszę! Jacek prowadzi z nim jakieś interesy i prosi,
bym była dla niego miła. Kurwica mnie na to wszystko bierze, ale przecież nie
będę świrować.
– No to bądź sobie miła, ale to nie jest równoznaczne z
potrzebą usługiwania Hugonowi. Jesteś u siebie. To on jest u was gościem. On
się musi podporządkować.
– Tak ci się tylko wydaje. A zresztą, co ja ci będę
tłumaczyć i tak nie zrozumiesz. W małżeństwie jest inaczej. Kompromisy są
niezbędne. Ty nie wiesz nawet, na jakim świecie żyjesz. I coś mi się wydaje, że
już się nie dowiesz. Masz charakter typowej starej panny…
Komentarze
Prześlij komentarz