Śmierć czai się za każdym drzewem (7)
– Dobre to wino – zauważyłam, gdy Baśka nalewała mi
trzecią lampkę.
– Pewnie że dobre. Hugo byle jakiego nie pije. Jego
przyjaciel ma swoją winnicę, więc gdy do nas przyjeżdża, przywozi sobie trunek,
bo naszego zdzierżyć nie może. Ponoć w Polsce nie ma dobrego wina. A że
przywozi zawsze spory zapas, to jest co pić.
– No popatrz, jaki wybredny. Ciekawe, co by powiedział,
gdyby spróbował tego wina, które pijałyśmy, zanim się wielmożny pan pojawił ze
swoją winnicą. We wszystkim taki wybredny? – spytałam, wcale nie mając na myśli
kobiet, jednakże Baśka szybciutko podjęła ten wątek.
– We wszystkim – odparła z mocą. – Szczególnie w wyborze
kobiet. Te dotychczasowe zdobycze bardzo ładne. Długonogie, jak modelki. A
leciały na niego jak muchy do miodu. Dlatego też zdziwiło mnie, gdy poprosił
mnie o spotkanie z tobą. Nachalnie prosił. Coś tu mi śmierdzi, mówię ci!
Wpływ wina sprawił, że dopiero po chwili dotarło do mnie,
że moja przyjaciółka dziwi się, iż jakiś facet chciał się ze mną spotkać! Szlag
mnie o mało nie trafił. Zdziwiło ją, że chciał mnie poznać? I ja ją nazywam
przyjaciółką? Wredna pinda. Nie zdążyłam powiedzieć, co sądzę o tym jej
zdziwieniu, bo aparat mowy trochę zastrajkował (dobre wino zwykle jest mocne),
gdy bez żenady dodała:
– E, wiesz, może i one ładne, ale pewnie głupie
niemożebnie. Pewnie był spragniony trochę mądrzejszej od tych blondynek.
Ostatecznie w bibliotece pracujesz, czytasz dużo, niegłupia jesteś. To na pewno
dlatego. Bo on też czytać lubi – skwitowała, dolewając nam obu wina z drugiej
butelki, których w barku stało jeszcze kilka... Bezskutecznie próbowałam zebrać
myśli, aby dać sensowny odpór wywodom Baśki, ale przeszkodzili mi w tym Hugo z
Jackiem, którzy przysiedli się do nas. Hugo zaczął mnie wyraźnie adorować, na
co Baśka patrzyła krzywym okiem. Zdziwiona była i to jak! A żeby to zdziwienie
jej bokiem wyszło, zażyczyłam sobie w duchu. Dobrze małpie wrednej, pomyślałam
z satysfakcją, którą przygasiło trochę zmartwienie, jak by tu wstać z gracją i
zatelefonować po taksówkę, bo czułam, że więcej tego wina wypić nie mogę i jak
najszybciej muszę się znaleźć u siebie. Po winie zawsze jakoś tak dziwnie
miałam, że głowa pracowała normalnie, tylko nogi w kolanach miękły, więc zwykle
szłam jak kobyłka Piłsudskiego, no i płynność wymowy traciłam. Przezornie
postanowiłam poczekać, aż Hugo (bo na opinii Jacka mi nie zależało) pójdzie do
toalety, wtedy mogłabym szybciutko (tak to sobie wyobrażałam) wystartować z
salonu, zatelefonować po taxi i ulotnić się jak kamfora. Niestety, nie było mi
to dane. Jak zwykle, jak to w takich
przypadkach bywa, ujawniłam wszystkie swoje mankamenty. Hugo zgrywający
dżentelmena nie pozwolił mi na wezwanie taksówki, z czym i tak miałam kłopot,
bo niech ktoś spróbuje wbić numer telefonu na tę cholerną klawiaturkę po butli
wypitego i w dodatku mocnego wina, ten będzie wiedział, że czynność do łatwych
nie należy. Ofiarował mi swoje męskie ramię, na którym z uporem maniaka oprzeć
się nie chciałam i asekurował w dojściu do jego pięknego auta, by zawieźć mnie
do domu. Do auta doszłam slalomem, cholerne nogi posłuszeństwa odmówiły i
prosto dojść się nie dało. Tak więc do domu wróciłam późno, później niż
zamierzałam i w stanie lekkiego oszołomienia. Padając na łóżko, odnotowałam z
radością, że tym razem miałam na sobie normalne spodnie, w których mój tyłek
wyglądał całkiem, całkiem, i nawet jeśli nie przypominam francuskich modelek,
to wstydzić się nie mam czego. Zaraz potem dotarło do mnie, że te wszystkie
modelki są przecież bardzo wysokie i Hugo musi przy nich komicznie wyglądać.
Gdy zaczęłam się śmiać, wyobrażając sobie kurdupla w objęciach modelki, do
mojego pokoju wpadła wystraszona mama. Ponoć to co mnie wydawało się śmiechem,
mama odebrała jako rzężenie. Noc nie należała do najprzyjemniejszych. Żołądek
nie chciał ze mną współpracować i wyrzucił to, co przyjęłam bez jego zgody. W
przebłyskach świadomości cieszyłam się, że bibliotekę otwieram dopiero o
jedenastej, więc jakoś się ogarnę.
Komentarze
Prześlij komentarz