Śmierć czai się za każdym drzewem (5)
– Nie Karpik, tylko Dziesło.
Karpik to Jadzia za pannę była – poprawiłam, zastanawiając się, dlaczego ludzie
nazywają jej męża jej panieńskim nazwiskiem.
– Co to za różnica? – mama nie
dała za wygraną. – Zresztą, co to za nazwisko dziwne jakieś? Jakby Dziąsło się
nazywał, to każdy by zapamiętał, ale Dziesło? Toż tego spamiętać się nie da, to
i ludziom dziwić się nie ma co, że wolą Karpika. Ale nie o to przecież chodzi,
Dziesło czy Karpik, jak to jedno i to samo! Tu o człowieka przecież idzie. Ona
biedna zabita, a ten jeszcze chyba biedniejszy, bo oskarżony. Czy ty rozumiesz?
A dzieci? Ponoć dzieci mają? Ile mogą mieć lat, ona chyba w twoim wieku mniej
więcej?
– Dwoje mają, do szkoły chodzą.
Ale czemu Karpika oskarżają?
– Bo ją znalazł! – wykrzyczała
mama. – Mąż zawsze pierwszy podejrzany. Albo żona. Już ty mi więcej sama do
lasu nie pójdziesz – pogroziła mi palcem. – Boże, Boże, małe dzieci zostawiła,
biedaczka – lamentowała przez chwilę, trzymając się za głowę. Naraz spojrzała
na mnie i machnąwszy ręką, krzyknęła: – No i co ty stoisz jak ten kloc jakiś?
Taka tragedia, a z tobą nawet porozmawiać nie można, bo się słowem nie
odezwiesz. Pokręciła głową z politowaniem i wybiegła z domu. Chodziłam po
pokoju, próbując skupić myśli. Więc to jednak prawda? Biedna Jadzia. Może Baśka
miała rację, wnioskując, że ktoś czyha w lesie na samotne kobiety? Trzeba
rzeczywiście zrezygnować z samotnych spacerów.
Kilka następnych dni minęło mi
dość spokojnie. Nie chciało mi się nigdzie wychodzić, siedziałam więc w domu,
rozmyślając nad marnością ludzkiego życia i ulotnością chwili. Próbowałam
czytać książkę, ale nie byłam w stanie się skupić, mając przed oczami Jadzię,
zawsze skromną i taką jakąś smutną, mimo uśmiechu na twarzy. Ciekawe, co teraz
myśli ta jej sąsiadka, która nazywała ją głupia babą, bo tylko głupia może
wyjść za kogoś takiego jak Dziesło: nieroba i podrywacza. Kto to widział, żeby
z takim chłopem siedzieć i w dodatku dać sobie zrobić dzieci, pomstowała.
Ostatecznie każda normalna kobieta powinna sobie szukać mężczyzny
odpowiedzialnego, z głową na karku, co to nie tylko uszanować, ale i zarobić
potrafi. Bo jak nie zarabia, to co to za chłop? Ale Jadzi, na przekór lokalnym
plotkarom, było chyba z nim dobrze?
Liczyłam dni do końca urlopu,
chciałam już wrócić do pracy. Raz tylko spotkałam w markecie panią Zofię, żonę
pana Huberta.
– Słyszała pani już o
Dziesłowej? – zagadnęła cicho, nachylając się poufale w moją stronę, co mnie
zdziwiło, bo pani Zofia, majestatyczna i groźna, z nikim się nie spoufalała.
– Tak,
niestety.
– Straszna sprawa, doprawdy, straszna! – oparła
wypielęgnowaną dłoń na swym wydatnym biuście. – A słyszała pani o jej mężu?
– O jej mężu? Jego też zabili? – spytałam głupio.
– E tam! To raczej on zabił i teraz siedzi! – wykrzyknęła z
mocą pani Zofia.
– Jak to siedzi? – zapytałam z niedowierzaniem.
– No zwyczajnie, siedzi. Zamknęli go zaraz po tym, jak go
przesłuchali. Podobno im się nie układało jak należy i wykorzystał okazję, żeby
się jej pozbyć – ściszyła głos.
– Jakoś nie chce mi się w to wierzyć – stwierdziłam. –
Karpik kochał tę swoją Jadźkę. Każdy to wie.
– Kochał, nie kochał, nikt za dobrze nie wie, co się w
cudzym małżeństwie dzieje. A Dziesło lubił kobiety, panią też podrywał, a może
nie? – uśmiechnęła się znacząco, spoglądając na mnie z góry.
Stałam osłupiała, patrząc w milczeniu na panią Zofię.
– Mnie podrywał? Co też pani wygaduje! – oburzyłam się nie
na żarty.
– Niczego nie wygaduję – oświadczyła pani Zofia z
godnością – a są też i tacy, co słyszeli, jak chciał się z panią na grzyby
wybierać! Ma pani szczęście, że się pani nie połaszczyła na niego, bo kto wie,
jakby to…grzybobranie się dla pani skończyło. Lepiej już w staropanieństwie
tkwić, niż złego wyboru dokonać – podsumowała z godnością, odwróciła się na
pięcie i poszła w przeciwnym kierunku, dumnie unosząc głowę. Jeszcze przez
chwilę stałam osłupiała z pustym koszykiem na zakupy. Odechciało mi się
chodzenia między alejkami w poszukiwaniu potrzebnych produktów. Rany koguta!
Karpik mnie podrywał? Czego to ludzie nie wymyślą. Wróciłam do domu z bólem
głowy. W następnych dniach dopadła mnie taka
chandra, że zrezygnowałam z kontaktów towarzyskich i sąsiedzkich. Zresztą,
bałam się, że gdy tylko się gdzieś pojawię, będę musiała się tłumaczyć
wścibskim sąsiadkom, jak to naprawdę z tym Karpikiem było, czyli że nie było
nic. A swoją drogą żałowałam faceta ogromnie. Najgorszemu wrogowi nie życzyłam,
by znalazł się w takiej sytuacji i przeżywał teraz to, co on.
Komentarze
Prześlij komentarz