Śmierć czai się za każdym drzewem (4)
– Chcieliście się zabawić moim kosztem, co? A potem komentować to, co bym do ciebie
powiedziała? Ty świnio!
– Hugo o to prosił, chciał cię lepiej poznać! – zaperzyła
się Baśka.
– Lepiej poznać? – wrzasnęłam. – No to mnie poznał,
frędzel jeden! Niech ja go jeszcze kiedy dopadnę!
– Ten jeden raz mu wystarczył, na drugi nie ma ochoty.
Baśka skrzywiła się z niesmakiem.
– Tak ci powiedział?
– Niezupełnie. Było mu trochę głupio, że metody poznawcze
zawiodły. Wiesz, przyzwyczaił się nie mieć problemów z poznawaniem kobiet.
Młody, wykształcony, z kasą. Jak to się potocznie mówi – którą chciał, to miał.
Przejadły mu się paniusie lecące na forsę, więc zapragnął skromnej dziewczyny z
prowincji. I dostał, jak obuchem w łeb.
– Że jak? Skromnej? Z prowincji? I ty przedstawiasz mnie?
No kochana! No kochana! – powtarzałam bez ładu i składu, nie wiedząc, co począć
dalej.
– Nie przesadzaj – Baska zaczęła mnie uspokajać – dostał
po nosie i tyle. W każdym bądź razie, kazał cię przeprosić. Aha, i jeszcze
prosił, by zapytać, co rozumiesz przez „rzeczony” i „wymoczek”. Kurdupla zrozumiał od razu.
Przez moment scena z salonu Baśki stanęła mi przed oczami
i spłonęłam wstydem, co ze wszystkich sił próbowałam ukryć przed Baśką. Dopiero
po chwili uświadomiłam sobie, co powiedziała. Kazał mnie przeprosić? No, no,
umie się facet zachować. Ma klasę, nie powiem. A jeśli to naprawdę fajny gość,
a ja go w tak podły sposób przepędziłam? Teraz wstyd połączył się z poczuciem
winy, które od tamtego feralnego spotkania zakłócało mi spokojny sen. A
wszystko przez Baśkę! Skierowałam na nią wzrok pełen zjadliwej słodyczy.
– To przez ciebie! Wyciągnęłaś
mnie z domu pod fałszywym pretekstem, a dobrze wiesz, że się nie maluję i nie
stroję na babskie pogaduszki. Kto jak kto, ale ty znasz mnie od kilkudziesięciu
lat i doskonale wiedziałaś, jak będę wyglądać. Myślałam, że się ze wstydu
spalę, do cholery! Jak mogłaś mi zrobić coś takiego?
– Dobrze już, dobrze. Trochę w
tym i mojej winy, ale nie masz czego żałować. Nie lubię tego pieruńskiego
Hugona, to jakaś swołocz, mówię ci! – podkreśliła dobitnie. – Poza tym, niech
on sobie nie myśli, że u nas dziewczyny tak będą na niego lecieć jak w tym jego
Paryżu. Spodziewał się wypacykowanej laluni, a tu…
–…baba żywcem od pługa oderwana
– dokończyłam za nią. Baśka popatrzyła na mnie jakoś tak dziwnie, by już za
chwilę skręcać się ze śmiechu. Pośmiałabym się z nią chętnie, ale wspomnienie
tamtego wieczoru spędzało mi sen z powiek, więc nie podzielałam jej wesołości.
– Ty to specjalnie zrobiłaś –
oskarżyłam ją w nagłym olśnieniu. – Doskonale wiedziałaś, jak ja tam u ciebie
wystąpię. Ale dlaczego, no dlaczego? Czemu mnie tak wrobiłaś? Nie mamy już po
piętnaście lat, nie rozumiesz?
Baśka wzruszyła ramiona i
zaczęła szukać w torebce papierosów. Zawsze tak robiła, by zyskać na czasie.
– Wkurzyłam się na Jacka –
zaczęła grzebiąc w torebce. – Zdenerwował mnie tym, że tak zaczął o ciebie
wypytywać, planować to spotkanie. No, nie wiem! Zazdrosna byłam! I co? Co teraz
zrobisz? Tak, byłam zazdrosna. Rozumiesz?
Siedziałam przez chwilę
oniemiała. Baśka zazdrosna? O kogo? O mnie? No chyba baba już całkiem
zwariowała. Ona, kobieta światowa, piękna, kobieta sukcesu. I ja. Brzydkie
kaczątko, właściwie brzydka kaczucha (kaczątko powinno być dużo młodsze), panna
z dużym przebiegiem, bibliotekarka bez szans na sukces. Ona zazdrosna o mnie? I
jak tu zareagować? To chyba jednak komplement? No bo przecież żadna tam obraza.
– No, ale jednak gościa szkoda.
Zachowałam się paskudnie – przyznałam wreszcie, bo dalsze poszukiwanie
winowajców nie miało już sensu.
– Daj spokój, on ma kobiet na
pęczki. Już u nas kręcą się przy nim dwie. Młode, śliczne dziewczyny.
Ostatecznie, wzięty architekt z Paryża to łakomy kąsek. On już nawet nie
pamięta, jak wyglądasz. A jak się umalujesz, to cię nawet nie pozna –
zapewniła. – Mówię przecież, swołocz. Zakłuło mnie coś w boku. Jak to, nie
pamięta i nie pozna? To tak łatwo mnie zapomnieć? Naprawdę tak niewiele znaczę?
A zresztą. Jakie to ma znaczenie?
– Swołocz, nie swołocz, głupio
jakoś, nie uważasz?
– Pewnie, że głupio, ale może ci
to na zdrowie wyjdzie? Nam obu? Jakbyś go nie zjechała, to pewnie by dziad się
od ciebie nie odczepił, a tym samym siedziałby u mnie tygodniami. I tak już mi
się naprzykrza.
– Jednym słowem, zadowolona
jesteś, że go przepędziłam? – zapytałam.
– No pewnie, masz u mnie piwo.
Tylko proszę cię, nie łaź sama po lesie. Drugiej takiej wariatki nie ma. Jesteś
jedynym egzemplarzem. Pamiętaj o tym.
Baśka wróciła do siebie. Moje
poczucie winy nieco przygasło i nareszcie mogłam spokojnie zasnąć. Właściwie to
mogłabym zasnąć spokojnie, gdyby do domu nie wpadła moja mama. Z obłędem w
oczach poinformowała mnie, że Jadźka Karpik nie żyje, a Karpik – jej mąż, który
znalazł jej zwłoki, składa właśnie zeznania w komendzie policji jako pierwszy
podejrzany.
Komentarze
Prześlij komentarz