Śmierć czai się za każdym drzewem (36)
Cholerny pan Kuferek zjawił się u mnie nazajutrz z ogromnym
bukietem kwiatów. Moja matka wpuściła go zamiast zatrzasnąć mu drzwi przed
nosem i pogonić do wszystkich diabłów. Stwierdziła, że nie można bronić
sąsiadom odwiedzania mnie zwłaszcza po tym, jak po miasteczku rozeszła się
wieść o napadzie. Popatrzyłam na pana Huberta złym okiem, ostatecznie to przez
niego ludzie przestali mnie lubić, to przez niego nie mogłam normalnie pracować
i to przez niego bałam się wychodzić z domu, żeby nie być obrzuconą kalumniami.
Mimo złości musiałam mu przyznać, że przystojny był i urody mu natura nie
poskąpiła. Wszystko w nim było akuratne: i wzrost, i waga, i garnitur białych
zębów, a do tego jeszcze nie brakowało mu ani inteligencji, ani poczucia humoru
czy życiowej zaradności. Cholera jasna, wcale się nie dziwiłam, że pani Zofia
małpiego rozumu na jego punkcie dostała i w każdej babie widziała kogoś, kto
chce jej ukraść męża. Pan Hubert najpierw ucieszył się, że widzi mnie zdrową i
całą, i jakie to szczęście, że nic mi się nie stało, potem stwierdził, że mimo
przykrych przejść nie tylko nie straciłam na urodzie, ale wręcz przeciwnie.
Ponoć wyglądałam na wypoczętą, a moja cera promieniała.
– A jak się czuje pani Zofia? – postanowiłam przerwać ten
zachwyt moją osobą. – Słyszałam, że pojechała do siostry? Pan Hubert na chwilę
się zmieszał i przybrał wielce smutny wyraz twarzy.
– Cóż, pani Maju, nie ma co ukrywać. Moja małżonka odeszła
ode mnie. Po prostu. Najzwyczajniej w świecie mnie porzuciła. Jestem już wolnym
człowiekiem – podkreślił.
– Kurczę, panie Hubercie, nie wiem czy to było takie
zwyczajne odejście. Ucieczka raczej. I to zaplanowana. Szkoda tylko, że pani
Zofia nie zawiadomiła pana o swoim odejściu, nie musiałby pan przechodzić tej
całej policyjnej procedury.
Pan Hubert głęboko westchnął, przytakując mi raz po raz kiwnięciem
głowy.
– No taka jest Zofia, pani Maju. Nieodpowiedzialna,
potwornie zazdrosna i złośliwa. Ujawniła się jej ciasnota umysłowa,
przepraszam, że tak o niej mówię, ale dłużej prawdy nie ma co ukrywać. W każdej
ładnej kobiecie upatruje rywalki, choć Bóg mi świadkiem! – pan Hubert uderzył
się kułakiem w pierś – nigdy nie dałem jej do zazdrości powodu. Ale ona i tak
ciągle wywoływała awantury. A już na panią miała po prostu alergię – spojrzał
na mnie z miną sponiewieranego psa.
– Na mnie? Dlaczego na mnie? – zaczęłam się denerwować.
– Och, pani Maju, jak to dlaczego? Jest pani piękną kobietą.
I taką kobiecą – omiótł wzrokiem moje obłe kształty – w dodatku niezależną i
inteligentną. Zofia nie lubi ani ładnych, ani inteligentnych. Przecież ja
dobrze wiem, że to ona opowiadała o pani te wszystkie bzdury, nastawiała
sąsiadów. Ja naprawdę próbowałem oponować, tłumaczyć, ale to na nic. Do niej
nic nie docierało.
– No tak, co można zrobić w takiej sytuacji? – zapytałam
retorycznie, myśląc, że gdyby on był na moim miejscu, to ja nie pchałabym się
do niego z bukietem kwiatów na oczach całego miasta zaraz po porzuceniu przez
współmałżonka.
– Dlatego właśnie postanowiłem przyjść do pani z kwiatami,
żeby przeprosić za to, co ona zrobiła – uśmiechnął się szeroko, prezentując
garnitur lśniących zębów, które odbiły kontrastem od opalonej twarzy i
szpakowatych włosów. Pomyślałam, że musi ten Kuferek chodzić do solarium i
jakoś tak zrobiło mi się dziwnie, bo co to za facet, który w solarium się wygrzewa
i naraża mnie na przekleństwa sąsiadów? Raptem stracił w moich oczach na
urodzie. No może nie tyle na urodzie, ale na męskości na pewno.
Komentarze
Prześlij komentarz