Śmierć czai się za każdym drzewem (35)
Najbardziej z mojego zwolnienia lekarskiego ucieszył się mój
kierownik. Najpierw pobiadolił, że też takie przykre rzeczy zawsze przydarzają
się najlepszym ludziom, czyli mnie, potem ucieszył się z zakupionych przeze
mnie książek, pochwalił mój zawsze niezawodny gust czytelniczy, by na koniec
krzyknąć z radością:
– To robimy tak, pani Maju, teraz zwolnienie lekarskie,
potem je przedłużymy, potem będą święta, może się coś wreszcie wyklaruje i będzie
gut.
– Jak mamy przedłużyć to zwolnienie lekarskie? – zapytałam, bo przecież pamiętałam stanowczy
opór lekarza, który nie tak dawno odmówił mi wypisania następnego.
Kierownik westchnął prawie demonstracyjnie, upił łyk herbaty
i konfidencjonalnie przeszedł do szeptu.
– Niech się pani na zapas nie martwi. Mam swoje dojścia.
Pomogę – zapewnił, ściskając mi mocno dłoń i patrząc głęboko w oczy, aż się
przestraszyła, że może jednak nie jestem już takim ostatnim wypłoszem na globie
i mój kierownik, nie daj Bóg, to zauważył.
Uśmiechnęłam się tylko niepewnie, udając nieśmiałość, bo w
głowie mi kołowało, ale to chyba od tego pieruńskiego uderzenia. Kierownik
posiedział jeszcze chwilę i poszedł zadowolony z siebie. Byłam już po rozmowie
z Przystojniakiem, który zjawił się na drugi dzień po moim powrocie do domu,
wypytał dokładnie o napad, potem wrócił do Jadzi i zahaczył o Baśkę. Wysłuchał
cierpliwie mojej relacji z rozmowy z tą niby-przyjaciółką, a przy rewelacjach
wiążących moje rozstanie z Jerzym z wtrąceniem swoich pięciu groszy przez Baśkę
nawet okazał niejakie zainteresowanie. Pry okazji dowiedziałam się, że pani
Zofia wcale nie zaginęła, a tylko symulowała zniknięcie i odnalazła się na
drugim końcu Polski u swojej siostry. Ale po co wywinęła taki numer? Kto jak
kto, ale kobieta w jej wieku powinna się już wykazywać rozsądkiem, stwierdziłam
złośliwie, bo tej Zofii od pamiętnego incydentu na parkingu znieść nie mogłam.
– Zakochana kobieta jest w stanie wiele znieść i jeszcze
więcej zrobić, by zwrócić na siebie uwagę ukochanego mężczyzny. Nie uważa pani?
– zapytał Przystojniak, puszczając mi oko, co mnie na chwilę wytrąciło z
równowagi psychicznej i tak już przecież nadwerężonej.
– Że niby pani Zofia tak walczy o uwagę pana Huberta? –
postanowiłam zasiać wątpliwości w tych wywodach Przystojniaka, który mnie coraz
bardziej wkurwiał.
– Jak się ma taką rywalkę jak pani, to czasami robi się
jakieś głupstwa – odpowiedział niewzruszony, a mnie mało szlag nie trafił.
– Rywalkę? Panie, co pan? Coście się wszyscy tak na mnie
uwzięli? Ja rywalką pani Zofii? Trzeba być nienormalnym, żeby gadać takie
pierdoły – zdenerwowałam się już na dobre.
– No niech się pani nie unosi – Przystojniak próbował mnie
uspokoić. – Ostatecznie cały komisariat widział, jak się państwo
obściskiwaliście w dniu, w którym przyszliście zgłosić zaginięcie pani Zofii
Kuferek. Dla nikogo już nie jest tajemnicą, że pan Kuferek niewątpliwie
pozostaje pod pani urokiem, zwłaszcza że żona już ani młoda, ani ładna, ani
miła, jak mówią co niektórzy „życzliwi” – zaakcentował życzliwych w taki
sposób, że nie miałam wątpliwości, co o nich myśli. – A tak na marginesie, po
co pani wtedy do nas przyszła? O czym chciała pani ze mną mówić?
Spojrzałam na niego z obrzydzeniem i postanowiłam milczeć
jak grób. Matka zawsze mnie ostrzegała, żeby od chamów i głupków trzymać się z
daleka, bo ani na chamstwo, ani na głupotę leków nie wynaleziono. I
postanowiłam teraz pójść za jej radą. Choć jeden raz.
Komentarze
Prześlij komentarz