Śmierć czai się za każdym drzewem (32)
W głowie mi huczało. Baśka w moim imieniu zerwała z Jerzym?
Pogoniła mi chłopa, a potem mnie pocieszała, gdy się przy niej żaliłam, że
swołocz się nie odzywa? Czyżby była zdolna do takich rzeczy? A może Jerzy specjalnie
rzucił na nią takie oskarżenie, bo wiedział, że przecież zweryfikować się ich
nie da. Ostatecznie taka weryfikacja to nic innego jak słowo przeciwko słowu i
bądź tu człowieku mądry, rozważ wszystkie przesłanki wzdłuż i wszerz, by na
końcu móc orzec – ten kłamie! Nie da się, za cholerę się nie da. Jerzy nie
lubił Baśki, Baśka nie lubiła Jerzego. Działali na siebie jak czerwona płachta
na byka. Zresztą, ja też nie lubiłam Jacunia, on był moją płachtą. Kto wie czy
Jerzy nie skorzystał z okazji, by zamieszać między mną a Baśką? A jeśli ta
cholerna małpa naprawdę to zrobiła? Postanowiłam, że nie spocznę, póki nie
dojdę do prawdy, a potem cholerę zabiję. Nie zmógł jej las, skutecznie ukryła
się przed Jackiem i policją, ale mi nie umknie i ja ją ukatrupię, i nikt, i nic
mi w tym nie przeszkodzi. Jeśli odpędziła ode mnie Jerzego, zapłaci mi za to.
No jakim prawem? Jakim prawem zadecydowała za mnie? I dlaczego ten gamoń tak
łatwo odpuścił? Dlaczego nie zadzwonił choćby z pretensjami, że tak się nie
robi, że sama powinnam zerwać bez wysługiwania się koleżanką. Ostatecznie ile
mam lat, żeby takie rzeczy miała za mnie załatwiać Baśka? Żadna tam ze mnie
dzierlatka, by robić takie rzeczy. Stara baba, której zegar biologiczny
galopował niczym rączy koń na stepie. Ćwok jeden! Skorzystał z pierwszej
nadarzającej się okazji, by wziąć nogi za pas, a teraz jeszcze uchodzi za moją
ofiarę. TA Majka! Opowiedział o mnie tej swojej wypacykowanej Joasi Bóg wie
jakich głupot. Pewnie pozował na zranionego i porzuconego, a ta się nim od razu
zaopiekowała. Wszystko sobie zaplanował, żeby zainteresować sobą Joasię. Przecież
to jasne jak słońce. Bo i gdzie mnie tam do niej? Inny typ urody, o ile w moim
przypadku w ogóle można było mówić o jakiejkolwiek urodzie. Inny typ figury. Ja
jak pączuszek, ona jak trzcina nadbrzeżna. No nic w nas nie było podobnego. Jej
paznokcie, moje pazury, jej makijaż, mój brak makijażu, jej szpilki, moje nie
szpilki…, wszystko nas różniło. Ona pasowała do niego, a on do niej. Oboje byli
piękni. Stanowili parę idealną. Ja zawsze wyglądałam przy nim jak uboga krewna.
I po cholerę jasną mnie dzisiaj zaczepił? Specjalnie to zrobił, specjalnie,
żebym teraz rozpamiętywała, zastanawiała się, żałowała, żebym wściekała się na
Baśkę. Nawet na koniec namieszał.
Wreszcie wstałam od stolika i wmieszałam się w tłum
szczęśliwych, objuczonych zakupami ludzi. Patrzyłam na te ich sprawunki
obojętnie, nie zazdrościłam im, że już kupili co swoje, że ich stać, a ja mogę
tylko sterczeć przed wystawami i marzyć, że kiedyś być może mnie też będzie na
coś stać. Było mi wszystko jedno. Nie chciało mi się szukać promocji. Po co mi
one? Po jakiego grzyba kupować jakieś ciuchy, których nawet nie będę miała
okazji założyć, bo nie mam żadnego towarzystwa, nigdzie nie bywam, nie znam
nikogo, kto chciałby mnie dokądkolwiek zaprosić. Po co wyrzucać pieniądze,
których przecież nie mam? Robić zakupy dla samych zakupów? Byłam sama jak
palec. Kiedyś miałam chociaż Baśkę, a teraz nawet jej nie mam. Gdzieś mi się
zapodziała. A gdyby nawet się teraz odnalazła, to czy miałabym z nią o czym
rozmawiać? Jak miałabym ją zapytać czy Jerzy mówił prawdę? Czy uwierzyłabym,
gdyby zaprzeczyła? Zresztą nie o Jerzego chodziło. Wokół mnie chodzili ludzie.
Roześmiani, przytuleni, czasami naburmuszeni jak po jakieś kłótni, ale byli
razem. Ja nie miałam nikogo. Pod powiekami miałam jeszcze obraz Jerzego i Joasi
– oboje smukli, ładni, szczęśliwi. Ludzie sukcesu połączeni jakimś uczuciem,
sympatią, przyjaźnią, miłością. Dobrze im było ze sobą, ja byłam sama. Postanowiłam
wracać do domu, nim przygnębienie sięgnie zenitu i zacznę ryczeć. Strofowałam
sama siebie i wyzywałam od durnych starych bab i żałosnych starych panien,
opuszczając tę tętniąca muzyką i gwarem głosów galerię, by dojść do auta.
Otuliłam się szczelnie szalikiem, bo wieczór zrobił się naprawdę zimny.
Naciągnęłam głęboko czapkę na głowę i sięgnęłam do kieszeni kurtki po kluczyki,
gdy przenikliwy ból rozlał się gorącą falą po mojej czaszce. Zdążyłam jeszcze
pomyśleć, że tak chyba musi zaczynać się migrena, na którą niektórzy cierpią. Potem
wokół zapanowały egipskie ciemności.
Komentarze
Prześlij komentarz