Śmierć czai się za każdym drzewem (26)

– Zjedzą nas! Pożrą nas wszystkim żywcem i to bez popitki – wieszczyła grobowym głosem moja mama, gdy wróciłam do domu. Wiedziała już o zaginięciu pani Zofii, poinformowały ją sąsiadki. Podobno Zofia wyszła z domu, ktoś widział ją, jak szła w kierunku działek i wszelki ślad po niej zaginął. Mama, słysząc to,  najpierw się nawet ucieszyła, bo to zaginięcie mogło zająć tak zwaną opinię publiczną i skierować jej zainteresowanie w zupełnie inną stronę, co dałoby nam na chwilę wytchnienie. Kiedy jednak opowiedziałam jej o spotkaniu Huberta na komisariacie, załamała ręce.
– Jego żona zaginęła, a ty z nim na komisariacie? On zawsze za tobą zaglądał – grzmiała dramatycznie, chodząc wielkimi krokami po pokoju. – Panno Majeczko i panno Majeczko, tylko to mu było w głowie. Babiarz był z niego, żadnej nie przepuścił, ta Zofia miała z nim trzy światy. A zazdrosna jaka o niego była. Ho, ho! A teraz masz! Zaginęła! Najpierw Baśka, teraz Zofia. I co ludzie powiedzą? Co powiedzą? – zatrzymała się przede mną, grożąc mi palcem. Dopiero teraz dotarło do mnie, że mówiła o panu Hubercie w czasie przeszłym, jakby przeminął z wiatrem i nie miał powrócić.
– A skąd mam wiedzieć? – zdenerwowałam się nie na żarty, bo sama myślałam podobnie i bałam następstw tego niefortunnego spotkania z panem Hubertem. Zaczęłam podejrzewać, że wina za zniknięcie pani Zofii spadnie na mnie.
– Po jaką cholerę tam polazłaś razem z nim?
– Nie poszłam z nim! – krzyknęłam, bo ta histeria matki zaczynała mi się dawać we znaki.               – Poszłam tam sama, a ten przylazł chwilę potem. Skąd miałam wiedzieć, że akurat się napatoczy?
– Ale po co tam polazłaś? – moja mama potrafiła być bardzo dociekliwa. – Mało było policji w naszym domu? Zatęskniłaś za nią?
– Jak rany Julek! Mama! Poszłam, bo miałam powód. W nocy zadzwoniła Baśka. Chciałam powiedzieć, że zadzwoniła, bo przecież można ją jakoś namierzyć? Ona chce śledzić Jacka i nie ma zamiaru wracać, a ja mam dość tych wszystkich podejrzeń. Miałam nadzieję, że Przystojniak się jakoś przejmie i mi pomoże. A ten Hubert przylazł, narobił rabanu, żądał, żebym z nim poszła na przesłuchanie, że nie ma przede mną tajemnic, za rękę złapał… Ledwo się wyrwałam.
– Baśka zadzwoniła? I nic nie mówisz? A gdzie ona jest?
– No przecież mówię. A skąd mam wiedzieć? Nie wiem, gdzie jest. Muszę porozmawiać z Ziutkiem. On potrafi zachować rozsądek.
– Ziutka nie ma.
– A dokąd poszedł? Mówił, kiedy wróci?
– Wyjechał. Nie wiem dokąd. Odebrał jakiś telefon, zerwał się jak oparzony i poleciał na łeb, na szyję. Krzyknął, że wróci za kilka dni. Nawet na kanapki nie zaczekał. Zawsze tak jest. Jak jest potrzebny, to go nie ma. Zostawia człowieka, gdy jest najbardziej potrzebny – narzekała.
– No ale kto zadzwonił? Ktoś z pracy? – dopytywałam.
– Nie wiem. Boże, Boże, co teraz będzie?

Wzruszyłam ramionami, bo i co miałam powiedzieć? Chciałam porozmawiać z bratem. Wybrałam numer jego komórki, ale nie odebrał. Pewnie był w drodze. Ciekawe dlaczego tak nagle wyjechał? Miałam nadzieję, że niedługo wróci.

Komentarze

Popularne posty