Śmierć czai się za każdym drzewem (23)
Śnił mi się koszmar, z którego nie mogłam się wybudzić. To błądziłam po lesie, to ktoś mnie wyganiał z ogrodu mamy, potwornie się czegoś bałam, próbowałam uciekać, ale moje nogi były ciężkie jak z ołowiu i nie mogłam ich unieść, a w mój mózg wwiercał się upierdliwy dźwięk, nie umiałam go zdefiniować. Gdy wreszcie udało mi się obudzić, stwierdziłam, że to telefon.
– Masz dość? – usłyszałam zaraz po podniesieniu słuchawki.
– Słucham? – nie zrozumiałam, zerknęłam na zegarek, nie mogąc się zorientować, która to godzina. Cyfry na elektronicznym budziku wskazywały drugą trzydzieści pięć. Kto dzwonił w środku nocy? Nie mogłam rozpoznać tego głosu.
– Pytam czy masz dość? – ktoś się zaśmiał cichutko, a mnie ciarki poszły po plecach. Czyli zaczęło się na dobre! Najpierw mnie obmawiali za plecami, zmusili do wzięcia wolnego, nie dawali mamie spokoju, a teraz będą bombardować nocnymi telefonami!
– A spierdalaj! – wrzasnęłam, ile sił w płucach. – Mam was wszystkich w dupie. Możecie sobie wszyscy gadać, co chcecie. W dupie was mam, rozumiecie?
– My, car, rozumiemy – śmiał się ktoś serdecznie. – Ale ty, Majka, wcale takiej dużej dupy nie masz, żeby ich wszystkich w niej pomieścić. No chyba, że sporo przytyłaś, ale chyba nie aż tak?
Raptem pojęłam! „My, car…” Jasna cholera! Fala gorąca oblała mnie warem, by ustąpić błogiemu uczuciu ulgi.
– Baśka, ty żyjesz – jęknęłam szczęśliwa i zaczęłam ryczeć. Lałam potoki łez, łkając spazmatycznie i nie mogąc wymówić ani słowa więcej.
– Uspokój się wreszcie – usłyszałam przez słuchawkę. – Jest aż tak źle? Dają ci popalić?
– Jakbyś nie wiedziała – zapłakałam rzewnie.
– Jacek cię maltretuje? – zapytała, a mnie się wydało, że słyszę w jej głosie nadzieję.
Pomyślałam, że może przytaknę, że to ją ucieszy, wtedy wróci i skończy się to wszystko, co się wokół mnie dzieje. Zaraz potem wycofałam się z tego postanowienia. Nie będę kłamać, niech się dzieje, co chce.
– Był, raz. Na drugi dzień. Najpierw dzwonił, krzyczał, potem przyszedł z Przystojniakiem. I z Hugonem – dodałam.
– No proszę. To dobrze, że przyjaciel go podtrzymuje na duchu – dodała z ironią. – Tylko raz? I już nie dzwoni nawet?
– Nie, nie dzwoni. Ziutek mówi, że wyjechał z Hugonem. Sąsiadom ponoć powiedział, że musi odreagować. Ziutek się wkurzył.
– No widzisz, jaki mąż. Wspaniały. Jedyny w swoim rodzaju. Pojechał odreagować. Widać się przejął, biedaczyna.
– Gdzie ty jesteś? Dlaczego uciekłaś? Wiesz, co się tutaj dzieje? Wiesz, że chcą mnie zwolnić z pracy? Baby mnie obwołały naczelną kurwą rozbijającą małżeństwa i polującą na cudzych mężów.
– Boże, przypuszczałam, że się zacznie młyn, ale nie przewidziałam, że aż taki. Wytrzymasz jeszcze trochę? Muszę to dokończyć.
– Dokończyć? Co dokończyć? Baśka, oni mnie tu chcą zlinczować, nie rozumiesz? Nie chodzę do pracy, boję się wyjść z domu, mama też. O co w tym wszystkim chodzi? Wracaj, słyszysz?
Usłyszałam głębokie westchnięcie.
– Majka, przepraszam, wiem, że jest ciężko, ale muszę dokończyć to, co zaczęłam. Jeszcze tylko parę dni, obiecuję. Możesz się dowiedzieć, dokąd pojechał Jacek? Tylko dyskretnie. Żeby nikt się nie zorientował.
Wkurzyłam się nie na żarty. Jej małżeńskie kłopoty przekładały się bezpośrednio na moje życie, które zaczynało przypominać ruinę, a ta idiotka chciała, żebym robiła za jej osobistego detektywa?
– Baśka, wracaj i przestań się wygłupiać. Jak ja mam się dowiedzieć, dokąd wyjechał Jacek? Zgłupiałaś?
– Dobra, jakoś to załatwię. Muszę kończyć. Wytrzymaj, jeszcze tylko parę dni, obiecuję.
– Baśka, rany boskie, proszę…
– Muszę kończyć. Aha, Majka, nie chodź sama do lasu, jak wrócę, to ci opowiem, kto tam się kręcił. To dziwne takie. Pamiętaj. Nie chodź sama do lasu!
Połączenie się urwało, a ja zostałam sama z natłokiem myśli, które kłębiły się w mojej głowie niczym burzowe chmury. I co miałam teraz zrobić? Iść na policję? Kto mi uwierzy? Pozostawało mi tylko czekać. I jedno mnie pocieszało – cholerna Bacha żyje! Małpa wredna, krowa łąkowa, świnia ostatnia. Żyje!
Komentarze
Prześlij komentarz