Śmierć czai się za każdym drzewem (22)

– Pożyczę ci forsę, wyjedź na kilka dni. Mój brat, który od kilku dni bawił w domu, wpatrywał się we mnie zatroskanym wzrokiem, mama siedziała w fotelu skulona. Oboje mieli miny uważane zwykle za nietęgie. Atmosfera wokół mnie, czyli wokół naszej rodziny się zagęszczała, i nie mieliśmy żadnego pomysłu, jak z niej wybrnąć. Po początkowych pretensjach mamy, która próbowała mi udowodnić, że w ogóle nie powinnam jechać z Baśką do tego lasu, a gdy zaczęła się oddalać, powinnam za nią biec, nie spuszczając z oczu, teraz nastąpił okres trudnej do wytrzymania ciszy. – No słyszysz, co do ciebie mówię? – zdenerwował się Józek. Nasi rodzice nadając nam imiona, nie kierowali się bynajmniej ułańską fantazją. Trzy lata starszy brat został Józefem, ja Marią. O ile na mnie wszyscy wołali Majka, to jego już w dzieciństwie obwołali Ziutkiem, czego nie mógł darować matce, bo to ona miała decydujący wpływ na to biblijne nazewnictwo. Ojciec dał nazwisko, matka wystartowała z biblijnymi imionami. Jakoś to quasi błogosławieństwo nie pomogło nam w założeniu rodzin, ani Ziutek, ani ja stanu cywilnego do tej pory nie zmieniliśmy, choć brat zawsze miał tak zwane branie u płci przeciwnej, bo chłop był z niego przystojny, a poczucie humoru potęgowało wrażenie owej przystojności. Ziutek miał na ten temat swoją teorię – kto by tam chciał szeptać czule do jego ucha „Józefie”? Żadna normalna kobieta na to nie pójdzie, bo Józef z definicji wyklucza romantyczne uniesienia, a wręcz je nawet zabija. Nie pozwalał zapomnieć matce, że to przez jej kaprys żadna kobieta nie chciała zostać panią Ziutową, na co matka zawsze odpowiadała, że żadna normalna kobieta nie chce za męża kierowcy tira, u którego gdzie strona, tam żona. – Majka, co z tobą? Słyszysz? – No słyszę, słyszę, i co z tego? Uważasz, że to jest dobry pomysł? Ucieczka? Od razu was tu zakraczą, nie rozumiecie? To będzie jak przyznanie się do winy: wyciągnęłam Baśkę do lasu, zakatrupiłam, przykryłam krzakami, a teraz chodzę w glorii. Ja wyjadę, ale wy zostaniecie. – O mnie się nie martw, ja sobie radę dam – zapewnił mnie brat. – A mama? – zapytałam, patrząc na mamę, która w tej chwili wyglądała na najbardziej bezbronną. – Mamo, może wyjedziesz? – wpadłam na pomysł. – Mamo, może do ciotki Lidki? Trochę odpoczniesz. Chociaż na kilka dni? Ale musimy się złożyć, bo sama nie dam rady. – Nigdzie nie jadę! – zakomunikowała matka stanowczo. – Tu jest mój dom, nie będę uciekać przed jakąś jazgotliwymi babami. Przejdzie im. – A co z tym Francuzem? – spytał mój brat. – A co ma z nim być? – nie rozumiałam. – Podobno go nie ma w Polsce. Kumpel mi mówił, że spakował manatki i wyjechał z jakimś kolegą. Czy to nie dziwne? – Ale co? – w dalszym ciągu nie wiedziałam, do czego zmierza. – Czy to nie jest dziwne, że jego żona zaginęła, nie wiadomo, co się z nią dzieje, a on wyjeżdża z kolegą? Załóżmy, że ty jesteś w takiej sytuacji, któreś z nas zaginęło, co robisz? Wyjeżdżasz? Czy może stoisz codziennie pod drzwiami osoby, która widziała nas po raz ostatni i do znudzenia wypytujesz, co się z nami stało? Albo bombardujesz policję codziennie i domagasz się, żeby wreszcie zaczęła prowadzić to cholerne śledztwo i wzmogła poszukiwania? Wyjechałabyś? – Ale on jakieś interesy zagranicą prowadzi, co jakiś czas wyjeżdża, ma tam swoją firmę, musi wyjeżdżać. – Tak myślisz? – zapytał. – Może i masz trochę racji, ale sama przyznaj, że w takiej sytuacji załatwia się najważniejsze sprawy i szybko wraca do domu, żeby trzymać rękę na pulsie. A on wyjechał jakieś cztery dni po tym zaginięciu i do tej pory nie wrócił. I nie mów mi, że to jest normalne. Ani u nas, ani we Francji.

Komentarze

Popularne posty