Śmierć czai się za każdym drzewem (21)
Siedziałam w utrzymanym w szarych barwach pokoju na brzeżku
krzesła i ostatkiem sił powstrzymywałam się, by się nie objąć własnymi
ramionami i nie zacząć bujać w przód i tył. W pracy kierownik poprosił mnie, bym
wzięła kilka dni urlopu bezpłatnego albo załatwiła sobie zwolnienie lekarskie.
Codziennie odbierał po kilka mniej lub bardziej anonimowych telefonów, w
których to bardzo zaniepokojeni i niemniej życzliwi domagali się odsunięcia
mnie od pełnienia ważnej funkcji w równie ważnym ośrodku miejscowej kultury, bo
element ze mnie poważnie podejrzany. Jak można narażać przychodzącą do
biblioteki dziatwę na kontakt z kimś takim? Mój kierownik był człowiekiem
niezwykle spokojnym: gość już dawno skończył pięćdziesiątkę, był niski, miał
wręcz nieprzyzwoicie krzywe nogi i brzuch wielkości lekarskiej piłki, a na
czubku głowy poważnej wielkości łysinę, którą próbował maskować tak zwaną
zaczeską. Dobry był z niego człowiek, muchy nigdy nie skrzywdził, wierzył w dobrą
stronę ludzkiej natury i wyobrażałam sobie, co musiał przeżywać, wysłuchując
tych wszystkich oskarżeń i pretensji, zwłaszcza, że na jego bardzo wysoką
wrażliwość niewątpliwie miała wpływ jeszcze większa dawka pierwiastka żeńskiego,
którym hojnie obdarowała go Matka Natura. Mogłabym mu nawet współczuć, gdyby
nie to, że sobie współczułam bardziej, ostatecznie to nade mną zbierały coraz
czarniejsze chmury, a w ostateczności mogłam zostać bez pracy. Dzięki Bogu
dostałam zwolnienie lekarskie bez konieczności uciekania się do kłamstw. Lekarz
okazał się człowiekiem normalnym i po usłyszeniu ode mnie o tym, w jakiej
sytuacji się znalazłam, stwierdził, że jestem o krok od załamania nerwowego i
muszę odpocząć. To, że był ginekologiem, nie miało znaczenia. Niby weszliśmy z
impetem w dwudziesty pierwszy wiek, ale wizyty u psychiatry ciągle nie tylko
były wstydliwe, ale i stygmatyzowały, a to nie wróżyło dobrze tak zwanej
karierze.
Siedziałam teraz na brzeżku krzesła w tym przygnębiającym
pokoju, wezwana przez Przystojniaka, który właśnie wszedł, zamykając za sobą
drzwi. Przez chwilę szukał czegoś w szufladzie, przerzucał jakieś papiery, nie
patrząc mi w oczy. Pomyślałam, że to taki zabieg socjotechniczny, który ma mnie
jeszcze bardziej nastraszyć, o ile było to jeszcze możliwe. Udawałam
obojętność, choć w środku moje serce
wywijało hołubce z przerażenia.
– Powie mi pani prawdę? O co się panie pokłóciłyście? –
zapytał znienacka, patrząc mi w oczy. – Tylko niech pani mi nie mówi, że
rozmowa miała charakter prywatny. Pani przyjaciółka zaginęła, jest pani
ostatnią osobą, która ją widziała, a teoria o kobiecie z dziewczynką
informująca jakoby pani przyjaciółka odjechała autem nadal pozostaje teorią, bo
nijak nie można odnaleźć tej tajemniczej grzybiarki – zadrwił.
Westchnęłam głęboko. Już wcześniej postanowiłam opowiedzieć
mu przebieg naszej kłótni pod warunkiem, że w rozmowie nie będą uczestniczyć
Jacek i Hugo. Zaczęłam więc od początku, nie pomijając żadnego szczegółu.
– I co z tą chustką? – zapytał. – Oddała?
– Nie – pokręciłam przecząco głową. – Zresztą czy to dziwne?
Też bym pewnie nie oddała. Gdyby jeszcze można zastąpić ją jakimś dużym liściem
czy coś – zastanawiałam się na głos – ale żadnych dużych liści po drodze nie
było. To w co miała smarkać? Cały czas ryczała. Chustka była jej niezbędna.
– Podsumujmy – zaczął – widziała pani, że pani koleżanka
idzie w kierunku szosy?
– Raczej nie – odparłam zgodnie z prawdą. – My
przyjechałyśmy tym leśnym duktem. Wcześniej zjechałam z głównej drogi. Nie
wiedziałam, że ona prowadzi tak blisko tego lasu. Baśka szła w przeciwnym
kierunku.
– A skąd pani wie, że to był przeciwny kierunek? Przecież
sama pani mówi, że pani nie wiedziała o bliskim położeniu szosy?
– No wtedy nie wiedziałam, ale ta kobieta wskazała mi
kierunek, gdy poszłam do lasu po raz drugi, żeby szukać Baśki. Tę część lasu
znam, tę, w której kłóciłam się z Baśką – dodałam. – Ona pokazała w drugą stronę, że tam ta
szosa… Baśka szła odwrotnie. Zamilkłam, bo nagle zdałam sobie sprawę, że to co
mówię naprawdę brzmi bardzo podejrzanie. Baśka zaginęła, nie dawała znaku
życia, widziałam ją jako ostatnia, nikt nie widział żadnej kobiety z dzieckiem,
nikt nie widział Baśki wsiadającej do auta. Miałam przechlapane.
Komentarze
Prześlij komentarz