Śmierć czai się za każdym drzewem (20)

W sobotę wstałam późno, nie chciało mi się nigdzie wychodzić. „Kurwa” brzmiała w mojej głowie leśnym echem. Nie wiedziałam, co mam robić. Musiałam z kimś o tym pogadać, a nie miałam z kim, bo przecież Baśka w dalszym ciągu nie dawała znaku życia. Zwlokłam się z łoża boleści i poczłapałam do kuchni, słysząc, że mama szykuje śniadanie.
– Oho, ciężka noc? – spytała mnie, spoglądając z ukosa i zalewając wrzątkiem kawę. – Chora jesteś? Patrzyła zaniepokojona, widocznie wyglądałam niczym śmierć na chorągwi, bo zwykle się nie przejmowała.
– Nie, ale… – zawiesiłam głos, zastanawiając się, czy opowiedzieć jej o zdarzeniu na parkingu. Biłam się z myślami, bo już sama nie wiedziałam, czy czasami nic mi się nie przywidziało, a nie chciałam wyjść na kogoś, kto tworzy spiskową teorię dziejów.
– Wiesz, pewnie pomyślisz, że staję się histeryczką, ale gdy pojechałam wczoraj po piwo, spotkałam Hubertową, no wiesz, panią Zofię, stała z jakąś kobietą. I wydawało mi się, powtarzam – wydawało mi się, że któraś z nich krzyknęła za mną „kurwa”. Przez tą Baśkę dostaję na głowę, podsumowałam, upijając łyk kawy.
Mama westchnęła ciężko, mieszając wściekle swoją herbatę. Nigdy nie wiedziałam, po co ją tak zawsze intensywnie mieszała, skoro nie dodawała cukru.
– Najprawdopodobniej nic ci się nie przywidziało – powiedziała. – Nic ci nie mówiłam, bo widzę, że się gryziesz, ale… dzieje się coś złego. Ludzie gadają. I to chyba Hubertowa rozpowiada ludziom głupoty. Zaczynam się niepokoić. Nawet już do ogrodu nie wychodzę, bo się boję. Wystarczy, że się pojawię, a Mirosławska już leci i miele ozorem na lewo i prawo, a ja opędzam się od niej jak od natrętnej muchy.
– Ale co miele? Czego ta Hubertowa ode mnie chce?
– No chce, chce. Więc zaczęło się już dużo wcześniej. Jeszcze nikt nie przypuszczał, że w lesie zagnieździ się ten wampir. Hubertowa się skarżyła, że kokietujesz jej męża.
Zaniemówiłam. Kto? Ja? Ja kokietuję? Kogo? Huberta? No to już jaja jakieś.
– To chyba niemożliwe. Może czegoś nie zrozumiałaś? – zapytałam. Mama popukała się palcem w głowę.
– Jak nie zrozumiałam? Jeszcze zramolała nie jestem. Wszystko zrozumiałam. Kłapała na lewo i prawo, że zawzięłaś się na Huberta, bo taki przystojny, a w twojej sytuacji, no bo przecież męża nie masz, nie patrzy się na to czy chłop żonaty, czy nie. A na dobre zaczęła podjudzać sąsiadów, jak Jadzia zginęła. Jak myślisz, kto do policji doniósł, że Karpik się z tobą chciał umawiać?
– Mamo! – krzyknęłam – przecież Karpik nigdy się ze mną nie umawiał.
– Hubertowa twierdzi inaczej. Co więcej, ona teraz gada, że zasadzasz się na cudzych mężów i trzeba będzie ciebie jak Jagnę za miasto wywieźć. A jak się dowiedziała, że Baśka zaginęła, to od razu zaczęła gadać, że na pewno ją gdzieś tam ukatrupiłaś, żeby jej męża podkraść. Albo zmówiłaś się z tym całym Francuzem i razem ją ukatrupiliście.
Z wrażenia oblałam się kawą. Zaczęłam sobie wyobrażać siebie wiezioną na taczce z gnojem, pchanej przez Hubertową i inne wściekłe żony. Ręka mi drżała, pot spływał po moich plecach, w uszach huczało jak wiatr na górskich halach. Rany boskie! Więc jednak nic mi się nie przywidziało. Dwie wstrętne baby wyzwały mnie od kurew w miejscu publicznym i czuły się przy tym bezkarne. Kto wie, do czego były jeszcze zdolne? Czego się jeszcze mogłam spodziewać? I gdzie się podziewała Baśka? Co się z nią stało? Przestawałam wierzyć, że ukryła się gdzieś i siedzi teraz przyczajona, nie wiedząc, co tu się dzieje. To nie leżało w jej interesie. Coś się musiało stać. Inaczej Baśka nie pozwoliłaby, by baby nazywały mnie kurwą nawet wtedy, gdyby była na mnie wściekła. Zaczęłam się bać.


Komentarze

Popularne posty