Śmierć czai się za każdym drzewem (17)
- Załóżmy, że to prawda – zastanawiał się Przystojniak.
Załóżmy, że rzeczywiście kogoś pani w tym lesie spotkała, że ta tajemnicza
kobieta z równie tajemniczą dziewczynką istnieją, czy ta kobieta mówiła, jaki
to był samochód? Kolor, marka? Czy widziała kierowcę? Skąd pewność, że to
właśnie pani koleżanka do niego wsiadła? To mogła być zupełnie inna osoba, prawda?
– zawiesił znacząco głos, a ja zaczęłam naprawdę się bać.
– No, tego nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Nie
pytałam o markę i kolor auta, do głowy mi nie przyszło, żeby zapytać. O
kierowcy też nic nie mówiła. Ale Baśkę opisała. Wie pan, Baśka jest
charakterystyczna, posągowa taka, ruda, z burzą loków. I ubrała się do tego
lasu jak na spacer po promenadzie. Ona ją po prostu opisała. Nie wiem dlaczego,
ale miałam stuprocentową pewność, że chodzi o nią właśnie, o Baśkę. Dlaczego
właściwie miałabym wypytywać o ten samochód? Przez lata wspólnie podróżowałyśmy
po Polsce i to różnymi środkami komunikacji. Często autostopem. Więc w
postępowaniu Baśki nie widziałam nic dziwnego, sama bym tak zrobiła, gdybym
była na nią wkurzona.
Przystojniak patrzył na mnie jakoś tak dziwnie, że ciarki mi
poszły po plecach po raz kolejny od zniknięcia Bachy, ale więcej pytań mi już
nie zadał. Poszli. Jacek wymachiwał mi pięścią, Hugo patrzył z zagadkowym
uśmiechem Mony Lisy, a Przystojniak zapewnił, że jeszcze się spotkamy…, i wcale
nie zabrzmiało to przyjemnie. Jednym słowem wszyscy oni myśleli, że zatłukłam
Baśkę w tym lesie i schowałam jej zwłoki gdzieś pod krzakami zakopane w mchu.
Byłam święcie przekonana, że Baśce nic złego nie mogło się stać, po prostu nie
mogło, to było najzwyczajniej w świecie niemożliwe, niemożliwa niemożliwość to
była; że doskonale wiedziała, co się tu i teraz ze mną wyprawia i, że się z
tego cieszyła, siedząc w jakimś wygodnie urządzonym ukryciu. W tym momencie z
minuty na minutę rosło moje wewnętrzne przekonanie, że ona to wszystko bardzo
dobrze zaplanowała, wdrożyła i zrealizowała. Wymusiła na mnie, żebym jechała
swoim autem, robiła wszystko, by sprowokować kłótnię i w końcu ją wywołała. I
ta jej reakcja, taka gwałtowna, chaotyczna jakaś, bez składu i ładu. Ona od
początku wiedziała, że ze mną nie wróci do domu. Miała już gotowy plan
ucieczki, kto wie, czy i kierowca gdzieś tam nie stał na drodze. Ostatecznie to
ona zasugerowała, by jechać właśnie do tego lasu… Tylko dlaczego wybrała mnie?
I kim był kierowca? Kto jej pomógł? Czy to któryś z naszych wspólnych
znajomych? Ale kto?
– A o co wyście się tak pokłóciły, co? – zapytała mama, gdy
zostałyśmy same.
– O staropanieństwo – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. –
Potem Baśka krzyczała, że jej zazdroszczę męża, że mam straszny charakter i
nikt nigdy się ze mną nie ożeni. Że jej nie rozumiem, a ona ma problemy, bo jej
dom nie jest jej domem czy jakoś tak. Nie wiem zresztą. Zachowywała się jak
wariatka. Czepiała się o wszystko, jakby zaplanowała całą tę akcję. Teraz
właściwie to mam pewność, że zaplanowała.
– Wiesz co? – mama patrzyła na mnie współczująco – mam
nadzieję, że jej się nic nie stało i że naprawdę to jakiś durny plan, ale jeśli
to prawda, to nic jej nie usprawiedliwia. Zrobić ci coś takiego? Zdajesz sobie
sprawę z tego, że jeśli się szybko nie odnajdzie, to ludzie nam nie dadzą żyć?
Po śmierci Jadzi bałam się wychodzić do ogrodu. Widziałam je, te wszystkie
stare baby, które na mój widok szeptały coś między sobą i kiwały potakująco
głowami, jakby wiedziały, że moja córka to taka romansowa i proszę, co z tych
romansów wyszło. Karpik żonę ukatrupił.
– Jezu, mamo – westchnęłam zmęczona, nie mając już sił na
kontynuowanie tej rozmowy.– Nic nie mówiłaś. Zresztą, co miałabym zrobić?
Przecież ja tego Karpika nawet nie znam.
– No właśnie, to co miałam mówić? Widziałam jak się
gryziesz. Ale teraz… – zawiesiła głos – jeśli ta wariatka się nie odnajdzie,
przed nami naprawdę ciężki czas. Już wtedy ludzie się zmawiali, że ktoś taki
nie może pracować w miejskiej bibliotece. Musimy się liczyć z najgorszym. Ale
poradzimy sobie – poklepała mnie po ramieniu i wyszła z pokoju, zostawiając
mnie samą z moimi myślami.
Sens słów mamy dotarł do mnie dopiero po chwili. Sytuacja
robiła się naprawdę nieprzyjemna. Do tego jeszcze dochodziła realna obawa, że
Baśce naprawdę przydarzyło się coś złego. I co robić w takiej sytuacji? Łzy zaczęły płynąć mi po twarzy.
Komentarze
Prześlij komentarz