Śmierć czai się za każdym drzewem (15)

    Błogie poczucie zadowolenia z własnej, niezłomnej i niedającej się wyprowadzić z równowagi postawy sprawiło, że zasnęłam snem sprawiedliwego, który jednak nie trwał za długo, bo obudziłam się w środku nocy, moje serce biło gwałtownie z powodu niepokoju, którego źródła nie potrafiłam określić. Coś mnie gniotło od środka, jakaś niesprecyzowana jeszcze myśl wwiercała się głęboko w moją jaźń i miotałam się w pościeli spocona i wymęczona, nie mogąc po raz drugi zasnąć. Rano wstałam jak potłuczona. W pierwszej chwili chciałam od razu zadzwonić do Baśki, mając nadzieję, że usłyszę jej głos, nawet za cenę nazwania mnie skończoną świnią i zagrożenia zakończenia znajomości. Pal sześć znajomość, nie pierwszy i nie ostatni raz zrywałyśmy kontakty, by je na powrót odnawiać. W tym momencie najważniejsze było, by usłyszeć, że Baśka jest cała i zdrowa. Po chwili jednak stwierdziłam, że nie zadzwonię. Nie dam Francuzom satysfakcji. Nie ugnę się. Będę cierpieć, zamartwiać się w nieskończoność, ale oni o tym się nie dowiedzą. Niech sobie myślą, że ze mnie zimna, nieczuła sucz. Ich opinie o sobie miałam w tym momencie w głębokim poważaniu, czyli w nosie. Zaraz potem przypomniałam sobie, co mi zrobili: narazili mnie na stres, bezsenną noc, zmartwienie i wiele innych przykrych rzeczy, próbując wywołać u mnie poczucie winy. I za co? O co w tym wszystkim chodziło? To irracjonalne zachowanie Baśki, nasza bezsensowna kłótnia, jej ucieczka… Przecież to wszystko nie miało sensu. I potem ten telefon Jacka, żałosne widowisko. Nad czymś takim nie można przejść do porządku dziennego, nie można udawać, że nic się nie stało, że to tylko głupie żarty. Wyciąć mi taki numer? A niech ich szlag!
    Pojechałam do miasta, zrobiłam jakieś zakupy, próbowałam się wprosić na kawę do Anki – koleżanki z pracy – ale przyjechali do niej goście, a ja nie miałam ani ochoty, ani siły na szczerzenie zębów do obcych ludzi. Zresztą, nie chciałam stawiać Anki w dziwnej sytuacji. Pospacerowałam trochę ulicami naszego miasteczka, kupiłam nowy notes, parę zeszytów, kilka długopisów i wróciłam do domu, w którym zastałam zdenerwowaną matkę, Jacka, Hugona i przystojnego policjanta, który już raz mnie przesłuchiwał po śmierci Jadzi. Na ich widok zrobiło mi się niedobrze. Czyżby Baśka była aż tak perfidna, by wmieszać w to jej beznadziejne „zniknięcie” policję? Nawet jej nie było na to stać, a jeśli nawet, to Jacek by na to nie poszedł. Skoro zjawił się w moim domu, to znaczy, że Baśka naprawdę nie wróciła na noc. Kołatanie mojego serca zagłuszyło początkowo to, co krzyczał do mnie Jacek, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi. Poderwał się z kanapy, jednym susem dopadł do mnie, złapał za ramiona i potrząsał, wrzeszcząc „Gdzie Basia? Gdzie Basia?” Przez parę minut próbowałam się uwolnić z objęć tego dupka, ale mi się nie udawało, aż wreszcie z pomocą przyszedł mi „Przystojniak” w cywilu. Jacek wił się i jęczał na kanapie, ku której skierował go policjant, a to jego wicie i jęki wydały mi się teatralną zagrywką, bo przecież zawsze był niezwykle opanowany i takie zachowanie do niego absolutnie nie pasowało. Za to Hugo zachowywał spokój i patrzył na mnie oczami bazyliszka z wyrazem twarzy, który można było uznać za coś w rodzaju półuśmiechu… ”A nie mówiłem?”, zdawał się mówić, choć się wcale nie odzywał. Rozparł się wygodnie, założywszy nogę na nogę, gdy ja zdawałam relację Przystojniakowi (jako on się nazywał?) z wczorajszej wyprawy do lasu. Jego zainteresowanie wzrosło, gdy opowiedziałam o kłótni z Baśką.


Komentarze

Popularne posty