Śmierć czai się za każdym drzewem (13)
Wytrzymałam atak mamy, która o mało co nie wpadła w
histerię, czekając na mój powrót i wyobrażając sobie najgorsze scenariusze.
Ostatecznie jej córka, czyli ja, to tak wspaniały okaz kobiecej urody, czaru i
powabu, że nie tylko jakiś tam wampir, ale wszyscy faceci w lesie z urzędu
niejako powinni się na nią, czyli na mnie, rzucać w celu co najmniej erotycznym.
Gdy już wysłuchałam biadolenia o braku odpowiedzialności, znieczulicy i
nieliczeniu się z matczynymi uczuciami, które buzowały w matczynej piersi pod
moją nieobecność, postanowiłam opowiedzieć przebieg kłótni z Baśką i jej nagłym
zniknięciu.
– Was obie powinno się zamknąć w wariatkowie – stwierdziła moja rodzicielka – Ubezwłasnowolnić i zamknąć! – dodała z mocą. – Czy ty masz pojęcie jak ja się martwiłam? – zaczęła od nowa swoje wyrzuty, wyliczając po raz kolejny wszystkie swoje strachy, po czym wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami. Przez resztę wieczoru siedziała zamknięta w swoim pokoju, głucha na moje próby zawarcia ugody, które spaliły na panewce. Mama była nieugięta w swym postanowieniu ciężkiego obrażenia się na mnie. Męczące przeżycia odbiły się na moich nerwach i prawie zwaliły z nóg, więc zasnęłam zaraz po kolacji. Nie dane mi było długo cieszyć się odpoczynkiem. Mama szarpała mnie za ramię i wrzeszczała, bym wstawała. No, teraz to mi da popalić, pomyślałam przez sen, odrzucając kołdrę, by się spod niej wygramolić. Zaświtała mi jakaś niejasna myśl, że kobieta w moim wieku powinna już mieszkać w swoim mieszkaniu, trzymając się w nocy z dala od upierdliwej matki, a skoro już mieszkam pod jej dachem, to mam za swoje i teraz będzie mi truć przez całą noc o swoim strachu, by mi uświadomić, jaką jestem wyrodną córką.
– Was obie powinno się zamknąć w wariatkowie – stwierdziła moja rodzicielka – Ubezwłasnowolnić i zamknąć! – dodała z mocą. – Czy ty masz pojęcie jak ja się martwiłam? – zaczęła od nowa swoje wyrzuty, wyliczając po raz kolejny wszystkie swoje strachy, po czym wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami. Przez resztę wieczoru siedziała zamknięta w swoim pokoju, głucha na moje próby zawarcia ugody, które spaliły na panewce. Mama była nieugięta w swym postanowieniu ciężkiego obrażenia się na mnie. Męczące przeżycia odbiły się na moich nerwach i prawie zwaliły z nóg, więc zasnęłam zaraz po kolacji. Nie dane mi było długo cieszyć się odpoczynkiem. Mama szarpała mnie za ramię i wrzeszczała, bym wstawała. No, teraz to mi da popalić, pomyślałam przez sen, odrzucając kołdrę, by się spod niej wygramolić. Zaświtała mi jakaś niejasna myśl, że kobieta w moim wieku powinna już mieszkać w swoim mieszkaniu, trzymając się w nocy z dala od upierdliwej matki, a skoro już mieszkam pod jej dachem, to mam za swoje i teraz będzie mi truć przez całą noc o swoim strachu, by mi uświadomić, jaką jestem wyrodną córką.
– Mamuś, błagam…– jęknęłam cichutko z nadzieją, że może
jednak się ulituje i zaczną się dla mnie zbawienne ciche dni, lecz nie
reagowała.
– Wstawaj, do cholery, Jacek dzwoni, szuka Baśki, słyszysz? Baśki
nie ma, nie wróciła do domu! – krzyczała.
Powoli otrząsnęłam się ze snu i dotarło do mnie, że ta
wariatka, znaczy Baśka, naprawdę nie wróciła. Chwilowy niepokój, który objawił
się nieprzyjemnym kłuciem serca, minął. Skoro grzybiarka widziała Baśkę
wsiadająca do auta, to znaczy, że w lesie nie została. No chyba, że… kierowca
okazał się zwyrodnialcem, ale jakoś nie mogłam sobie wyobrazić Baśki w takiej
sytuacji. Jak ją znałam, a znałam naprawdę dobrze, bezradna by na pewno nie
była. Jej nieobecność można było wytłumaczyć tylko w jeden sposób: nie wróciła
do małżeńskiego gniazdka z własnej i nieprzymuszonej woli. Jeśli jednak
wróciła, to mogła namówić Jacka, by teraz napędził mi stracha. Ta druga wersja
stała mi się bliższa. Ostatecznie oni oboje mieli niezłego świra i gustowali w
durnych dowcipach. Jakby na to nie patrzeć, nie miałam się czym przejmować.
– Uspokój się – powiedziałam do mamy, która wchodziła w fazę
delirium – to następny kawał Baśki. Albo nie wróciła do siebie, bo chce się
pozbyć Hugona, albo Jacek jest z nią w zmowie i teraz zamierzają mnie dręczyć i
straszyć. Jakbym to ja była winna, że ona poszła w las.
Mama machnęła tylko ręką.
– Wstań wreszcie, ten Francuz ciągle wrzeszczy i wrzeszczy.
Basi nie ma, Basi nie ma, gdzie Basia! Nie mogę się z nim dogadać.
– Mamo, tyle razy ci mówiłam, że to nie Francuz, tylko we
Francji mieszkał, a dogadać to i ja się z nim nie umiem. Już taka jego uroda,
że on się rzadko z kim dogaduje. Nie spieszyłam się zbytnio do telefonu,
postanowiwszy wystawić cierpliwość farbowanych żabojadów na próbę.
– Halo? – przeciągnęłam bezlitośnie ostatnią głoskę.
– Czy ona wreszcie wstała? Co ona sobie myśli? – usłyszałam
wściekły głos Jacka, zastanawiając się od kiedy zwraca się do mnie w trzeciej
osobie.
– Ona wstała i przy telefonie – podjęłam próbę wpasowania
się w nową konwencję naszych kontaktów. – A czego on chce?
Przez chwilę panowała cisza, by potem powrócić do mnie
jazgotem przesyłanym sprawnie kablem i z niezwykłą mocą.
– Majka? To ty? Co się wygłupiasz? Gdzie jest Basia? Nie
wróciła na noc. Nocuje u ciebie?
– O, naprawdę? Nie wróciła? Coś podobnego – zakpiłam, bo
miałam pewność, że jego rozkoszna żoneczka siedzi gdzieś obok niego i śmieje
się ze mnie w kułak. Postanowiłam doprowadzić oboje białej gorączki. Niech
sobie nie myślą, że można ze mną pogrywać. Już i tak za dużo przeszłam kilka
godzin wcześniej, co za dużo, to niezdrowo.
Komentarze
Prześlij komentarz