Śmierć czai się za każdym drzewem (12)

Minęła godzina, potem druga, a Baśka z lasu nie wyłaziła. Zaniepokoiłam się na moment, czyżby się zgubiła? Pomyślałam nawet o tym leśnym wampirze i ciarki mi przeszły po plecach. Wyszłam z auta, podeszłam do linii drzew, postałam trochę, zastanawiając się – wejść czy nie wejść. Ostatecznie powinnam coś zrobić, nie mogłam tak jej zostawić, odjechać albo czekać w nieskończoność. Z drugiej strony jakoś nie uśmiechało mi się łażenie w samotności po tym lesie. Wprawdzie nasz leśny wampir grasował do tej pory w naszym, prawie przydomowym lasku, od którego dzieliły mnie kilometry, ale kto to wie, gdzie się on mógł teraz podziewać? Wróciłam do auta, zamknęłam dokładnie drzwi i ruszyłam w kierunku polany, na której się rozstałyśmy. Chodziłam wokół, zataczając coraz szersze kręgi w nadziei, że Baśka siedzi gdzieś skryta w krzakach, bo złośliwa z niej małpa i zaraz ją zauważę. W desperacji zaczęłam nawet ją wołać, z początku nieśmiało, potem coraz głośniej, ale moje nawoływanie nie dało pożądanego rezultatu, nikt się nie odezwał. Coraz bardziej się denerwowałam.
– Baśka! – mój krzyk coraz bardziej przypominał wycie rannego bawołu, o ile ranny bawół potrafił wyć. Panująca wokół cisza zaczęła negatywnie działać na mój CUN, jak w skrócie nazywałam centralny układ nerwowy. Coś musiało się stać, pomyślałam. Ta wariatka się pewnie zgubiła. A może siedzi teraz na jakimś drzewie, od dziecka umiała się na nie wdrapywać jak małpa, i albo zleźć nie umie, albo chce mnie porządnie nastraszyć, albo rzeczywiście nie wie, gdzie jest. Zaczęłam chodzić z głową zadartą w taki sposób, że kark mi drętwiał i darłam się jak opętana. Wreszcie do mojej świadomości dotarło, że drzew jest wprawdzie mnóstwo, ale po pierwsze są bardzo wysokie, a po drugie ich gładkie pnie nawet Baśce nie pozwoliłyby na wspinaczkę. Gorączkowo myślałam, co też ja bym zrobiła, pozostając w tak zwanym niemożebnym wkurwieniu, chcąc zrobić na złość koleżance. Pewnie bym się gdzieś zaszyła na jakiś czas, żeby ją nastraszyć, ale nie trwałoby to aż tak długo. Trzymałam się zatem kierunku, w którym zmierzała Baśka z moją chusteczką przy nosie i krzyczałam, ile sił w płucach, nie zważając już nawet na ewentualną groźbę napatoczenia się na wampira.
– A po co tak wrzeszczeć, co? – zagadnął ktoś z boku i z krzaków wyszła starsza kobieta dźwigająca kosz grzybów, za którą dreptała dziewczynka w wieku szkolnym. Ich widok ucieszył mnie niepomiernie, bo zawszeć to lepiej z jakąś babiną w lesie się zetknąć, niż nie przymierzając, z wampirem i gwałcicielem w jednym. W tym miejscu, choć całkiem nie na miejscu, przypomniał mi się mój znajomy głoszący, jakoby znał kobietę, którą ktoś zgwałcił, ale nie była z tego powodu zła, bo do gwałtu doszło, gdy była już w wieku nieco zaawansowanym, więc szans na normalne kontakty damsko-męskie nie miała żadnych. A zatem ten gwałt, jak twierdził mój znajomy, tak naprawdę dla niej gwałtem nie był, tylko czystą przyjemnością, o której ponoć chętnie rozprawiała… Odpędziwszy od siebie tę wizję gwałciciela, skupiłam się na moich niespodziewanych towarzyszkach.
– Koleżanka mi się zgubiła, a ona lasu nie zna, nie wiem, co mam robić – zaczęłam płaczliwie, bo i na płacz mi się zbierało. – Może ją pani widziała? – spytałam z nikłą nadzieją, bo przecież od rozstania z Baśką minęło już kilka godzin.
– Ten las jest jak park, dużo tutaj ludzi. Jak miałam rozpoznać, czy to jej koleżanka? – spytała kobieta, patrząc na mnie, dzięki czemu zrozumiałam, że „jej” oznacza mnie, a kobieta mówi do mnie w trzeciej osobie.
– Miała taką czerwona kurtkę, specjalnie ją ubrała, żeby się nie zgubić i… – nie zdążyłam dokończyć, gdy grzybiarka zaśmiała się serdecznie. Omiotła mnie niechętnym spojrzeniem i zwróciła się do stojącej obok dziewczynki.                                                                                                              – Pewnie ta ruda…
Mała kiwnęła potakująco głową, a ja zaczęłam intensywnie myśleć, jaki kolor włosów nosi obecnie Baśka, co było całkiem uzasadnione, gdyż farbowała te swoje włosy bardzo często i to na przeróżne kolory, i w każdym z nich wyglądała świetnie.
– Zgadza się, ruda! – krzyknęłam z radością. – Widziała ją pani? Dokąd poszła? Może pani widziała? – powtórzyłam niecierpliwie.
Kobieta uniosła rękę i machnęła nią przed siebie, wskazując mi kierunek, w którym udała się Baśka.
– Pojechała – dodała.
– Pojechała? – nie zrozumiałam, co mówi – ale czym?
– A czym mogła? Samochodem, no nie? Tam zaraz jest szosa, to i samochody są.

Odetchnęłam z ulgą. To ci dopiero franczeska, ale mnie wykołowała, pomyślałam szczęśliwa, że  moje dramatyczne wizje się nie spełnią. Podziękowałam kobiecie za informacje i wróciłam do auta. Postanowiłam udawać, że nie przejęłam się zniknięciem Baski i spokojnie poczekać, aż się do mnie odezwie. Wróciłam do domu dosyć późno, zapadał już zmierzch.

Komentarze

Popularne posty