Śmierć czai się za każdym drzewem (10)

No, tego już było dla mnie za wiele. Ona nazwała mnie starą panną? Mnie? Kobietę niezależną? A to pinda grochowa. Najbardziej zabolało to, że to Baśka, moja najlepsza przyjaciółka, która znała mnie od dawna. Wiedziała, jak umiera moja znajomość z Jerzym. Najpierw sekundowała mi na początku tej ni to miłości, ni to przyjaźni, potem zaczęła się zastanawiać nad jej niestandardowym przebiegiem. Przecież nikt inny, tylko ona utwierdzała mnie w przekonaniu, że Jerzy nie nadaje się do związku, że nie potrafi być z kobietą w bliskości, że zawsze będzie tylko wpadał i wypadał raz na jakiś czas, gdy akurat będę gdzieś po drodze jego rozlicznych wojaży, bez zobowiązań i żadnych planów na przyszłość, by któregoś razu nie przyjechać wcale. Zresztą, nie potrzebowałam Baśki do tego, by samodzielnie wyciągnąć właściwe wnioski. Nie powiem, komplementy, upominki świadczące o tym, że o mnie myślał w jakiejś tam chwili swojego życia były bardzo miłe i napawały optymizmem, ale przecież po jakimś czasie już doskonale wiedziałam, że nic się nie zmieni i któregoś dnia Jerzy po prostu się więcej nie odezwie. I wcale nie musiało to oznaczać, że poznał inną kobietę. Jerzy należał do mężczyzn bardzo samodzielnych. Nigdy nie przejawiał chęci poznania moich znajomych, mojej rodziny. Trzymał się od nich z daleka. Nigdy nie przedstawił mnie swoim przyjaciołom, co było przecież najbardziej symptomatyczne. Nie mógł usiedzieć na miejscu, ciągle gdzieś bywał, jeździł, angażował się w sprawy, które jednych dziwiły, innych bawiły, u innych jeszcze budziły podziw. Był jak Jaś Wędrowniczek, dzisiaj tutaj, jutro tam, ja pozostawałam tylko na dalekim uboczu. Jemu nie była potrzebna kobieta. Albo jemu nie byłam potrzebna ja, za inne kobiety nie ręczę, a może po prostu byłam sobie gdzieś tam na zasadzie z braku laku, dobry kit. Nie chciałam się nad tym zastanawiać, roztrząsać tego w nieskończoność, bo i po co? Wydawało mi się, że wystarczały mu jego pasje, w których się świetnie realizował. Miał jakieś tam swoje, być może niezbyt dobre doświadczenia w kontaktach damsko-męskich, ale to nie one zaważyły na jego stosunku do tego zagadnienia. Nie oszukiwał mnie, nie mamił, a wręcz przeciwnie. Konsekwentnie powtarzał, że nie potrafi już z nikim być, a ja najpierw nie wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi, potem nie mogłam zrozumieć jego intencji, na końcu przyjęłam to do wiadomości, zastanawiając się dlaczego w ogóle podtrzymuje ze mną tę dziwną znajomość. Może wystarczała mu świadomość, że gdzieś tam jest jakaś kobieta, która o nim myśli i czeka? Może zyskał dzięki mnie poczucie jakiejś przynależności, mimo wszystko, potrzebnej większości ludziom? Czy myślałam o nim, czekałam na niego, był mi bliski? Oczywiście. Kiedyś się nawet wygłupiłam i odkryłam z uczuciami. Nigdy bym tego nie zrobiła, gdyby nie wcześniejsza degustacja wina, ale cóż, zdegustowałam i wyjawiłam, co mi w duszy gra. Taktowne milczenie z jego strony spowodowało u mnie narodziny ambiwalentnych uczuć. Ulga zmieszała się ze wstydem, smutek z ulgą, bo przecież mógł mnie wyśmiać, a takie upokorzenie trudno przeżyć. To wtedy jasno do mnie dotarło, że myśląc o nim, nie mogę myśleć „mój”, „my” czy „nas”, bo coś takiego nie istnieje, nie ma żadnej przyszłości dla „nas”. Czy można zmusić mężczyznę do miłości, do podjęcia obowiązku, do odpowiedzialności za drugą osobę, wobec której nie czuje on nic prócz sympatii i przyjaźni? Czy można mu zrzucać na barki swoją miłość, osaczyć go nią i ograniczać jego wolność? Po pierwsze, on nigdy by nie pozwolił sobie niczego ograniczyć; po drugie, ograniczając mu cokolwiek, czułabym się podle, a satysfakcji z takiego wymuszania i ograniczania nie byłoby żadnej. Ostatecznie przyjaźń to też wartość. Być może kiedyś on pozna kobietę, którą naprawdę pokocha, która będzie mu odpowiadać jako towarzyszka życia. A może wcale żadnej kobiety szukał nie będzie, bo jest mu dobrze tak jak jest? Na życie nie ma jednej recepty, ilu ludzie, tyle różnych dróg i rozwiązań, ale czy to znaczy, że to moja wina? Wina mojego charakteru, usposobienia? Co prawda, mój charakter do najłatwiejszych nie należał. W wieku dorastania cierpiałam na nadwrażliwość, każda uszczypliwa uwaga doprowadzała mnie do chandry, potem wypracowałam w sobie mechanizmy obronne, które pozwalały mi udawać zimną babę. Jerzy często powtarzał, że nigdy nie wie, czy ja się cieszę, czy nie, ale wolałam wyjść na bezuczuciowca, niż na kogoś, kogo można złamać taktownym milczeniem po wyznaniu miłości. Wolę wyglądać na zimną sukę dającą popalić Rzeczonemu Kurduplowi, niż na trzęsącą się z emocji galaretę po odrzuceniu przez Jerzego. Jeśli moim przeznaczeniem jest samotność, to trudno, ale nikt nie będzie wiedział, co przeżywam, bo tego nie ujawnię. A Baśka znająca wszystkie moje rozterki wyskoczyła z takim wrednym tekstem? No takich rzeczy się nie puszcza płazem. Co to, to nie.

Komentarze

Popularne posty