Śmierć czai się za każdym drzewem (1)

Kolejka posuwała się powoli. Kilka osób z koszami wypełnionymi grzybami stało przy drzwiach skupu runa leśnego. Przyciszonymi głosami rozmawiali o zamordowanej przed kilkoma dniami w lesie  młodej kobiecie.
Przysłuchiwałam się tym dyskusjom każdego dnia, stojąc w kolejce, by sprzedać grzyby, które moja matka zbierała z uporem maniaka, by potem wymuszać na mnie sterczenie w kolejce do skupu, bo sama – dziwnym zbiegiem okoliczności – zaraz po grzybobraniu słabła i nie miała sił na wystawanie w kolejkach. Ostatecznie, miałam urlop, więc mogłam jej pomóc, jak mawiała. Dzięki temu znałam wszystkie miejscowe plotki. Włączanie się w cudze rozmowy nie należało do moich zwyczajów, więc słuchałam nowych wiadomości w milczeniu. Zamordowana dziewczyna nie była stąd, ponoć nie miała jeszcze trzydziestu lat. Chyba przyjechała w nasze strony na grzyby z którąś wycieczek zakładowych ze Śląska. Nie zdążyła nawet zapełnić kosza, gdy została zaatakowana. Pomyślałam, że spotkała ją rzecz straszna, tym straszniejsza, że nieodwracalna. W dodatku tak daleko od domu, jakby to miało znaczenie, gdzie człowiek się znajduje w chwili śmierci.
– A pani, panno Marysiu, nie boi się chodzić sama po lesie? Pan Hubert, właściciel skupu, przystojny facet pod pięćdziesiątkę zawsze zwracał się do mnie w ten sposób. Nie cierpiałam tego „panno Marysiu”, pozostającego w sprzeczności ze zbliżającą się ku mnie w zawrotnym tempie kalendarzową czterdziestką, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że pan Hubert tak właśnie wyraża mi swój szacunek i sympatię.
– W zasadzie to sama nie chodzę – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Moja mama  chodzi. Ja czasami tylko idę jej szukać, gdy zbyt długo nie wraca do domu. Ona czasami traci orientację, więc sam pan rozumie, że od czasu do czasu muszę jej poszukać.
– Zawsze czy nie, ale takie samotne spacery są niebezpieczne, zwłaszcza dla kogoś tak atrakcyjnego jak pani – zapewnił pan Hubert z mocą, powodując, że stojący przede mną ludzie odwrócili się jak na komendę, by sprawdzić stopień mojej atrakcyjności. Już po chwili ich miny dobitnie świadczyły, że moja tak zwana uroda mieszka tylko i wyłącznie w Hubertowych oczach.
– E tam! – machnęłam lekceważąco ręką, żałując, że pan Hubert jest żonaty. – Atrakcyjna to ja jestem tylko dla pana, panie Hubercie. A tak między nami, to mam nadzieję, że ten facet nie gustuje w panienkach z blisko czterdziestoletnim przebiegiem – zachichotałam niby beztrosko. Kilka osób zawtórowało mi śmiechem, a mąż Jadźki Karpikówny zaofiarował się nawet, że mi na tych grzybach dotrzyma towarzystwa bez względu na mój przebieg, co skwitowałam kwaśną miną, bo nienawidziłam tego typu żartów. Nie umiałam się od nich opędzić i nigdy nie wiedziałam, jak zareagować, żeby się jeszcze bardziej nie narazić na śmieszność. Cholerny Karpik! Niech dziada szlag trafi! Niech no ja tylko do domu wrócę! Powiem ja matce, co myślę o jej grzybobraniu i dorabianiu do renty moim kosztem.
W domu czekała na mnie mama z wiadomością od Baśki. Baśka to moja najlepsza przyjaciółka, ale odkąd wyszła za tego pieruńskiego i podrabianego Francuza, wszystkie siły i całą swoją uwagę poświęcała jemu, więc nasze kontakty uległy stopniowemu i bolesnemu dla mnie rozluźnieniu. Też mi Francuz! Od pięciu lat pracował w Paryżu i już gadał z obcym akcentem, udając cudzoziemca. Że też ta Baśka oślepła i ogłuchła! I gdzie się podział jej patriotyzm? W dodatku ten frędzel był o Baśkę piekielnie zazdrosny, że niby piękna taka, ha! Nigdy nie mogłyśmy swobodnie pogadać, bo nie odstępował nas na krok, wtrącał się do wszystkiego, a ta pinda patrzyła w niego jak w obraz. Po kilku takich konwersacjach miałam dosyć i Baśki, i jej mężulka. Nie zaglądałam więc do niej od kilku tygodni, więc zadzwoniła, by mnie zaprosić na wieczór.
– I wiesz, co jeszcze kazała ci powiedzieć? – spytała mama.
– Czyżby pan i władca wyjechał do Francji i nareszcie będziemy mogły swobodnie pogadać?– zapytałam z nadzieją.
– Skąd wiesz? Rozmawiałaś z Baśką? – w głosie mamy pojawiła się pretensja. Chciała mi przekazać dobrą nowinę i się nie udało.

– Wreszcie – odetchnęłam z ulgą. W tej sytuacji postanowiłam nie zwlekać ani chwili dłużej i wykorzystać moment nieobecności Szczurzego Pyska – jak nazywałam skrycie Jacka, męża Baśki. Skąd mi się wziął ten Szczurzy Pysk? Sama nie wiedziałam. Facet był przystojny, a wobec mnie „nadto” uprzejmy. Uprzejmy mógł sobie być, ale to „nadto” doprowadzało mnie do szału. Próbowałam zrazić do niego moją rodzinę, ale mój brat nie miał na jego temat żadnego zdania, a mama stwierdziła po prostu, że jestem zazdrosna, bo teraz on gra przy Baśce pierwsze skrzypce, a ja tylko od czasu do czasu zabrzmię niczym wsiowa piszczałka. 

Komentarze

Popularne posty